Mam w zwyczaju ubolewać przy każdej nadarzającej się okazji nad płytkością naszej tożsamości narodowej, która swoją historyczną pamięcią sięga w zasadzie tylko wieku XX. Pamiętamy o latach socjalistycznego ucisku i wieloletniej walce o niepodległość, pamiętamy powojenne podziemie co roku oddając cześć Żołnierzom Wyklętym czyniąc z nich jeden z elementów mitu założycielskiego tej nowej, współczesnej Rzeczpospolitej. Pamiętamy traumę II wojny światowej, okupacji i powstania warszawskiego, nasze nowe „Gloria victis”, które przed wojną odnosiliśmy do powstańców wieku XIX. Jeśli sięgniemy dalej pamięcią dołożymy do tego odzyskanie niepodległości i bitwę warszawską. Niektórzy próbują nawet reanimować dawne spory o Polskę Piłsudskiego z Dmowskim. Czy jednak na tym koniec? Czy Polska powstała w roku 1918? Czasem odnoszę takie wrażenie.
Zapomniane dziedzictwo
Odnoszę więc wrażenie, że Polska zaczęła się w roku 1918. Dlaczego? Dlatego, że dla samych Polaków ten rok jest punktem odniesienia tożsamości narodowej i znajomość ponad tysiąca lat historii, a choćby nawet i legendy o Lechu, Czechu i Rusie oraz założeniu Gniezna niewiele tu zmienia. Owszem, pamiętamy o tym, że niegdyś byliśmy potęgą, pamiętamy husarię (trudno mi o niej nie wspomnieć, reprezentując, jako redaktor naczelny, fundację, która husarzem posługuje się w swoim logotypie), a na fali walki z domniemaną islamizacją Polski przypomnieliśmy sobie o Wiedniu i Sobieskim.
Kiedy jednak myślimy o Cedynii to raczej w związku z Maciejem Stuhrem i jego lekcją historii dedykowaną polskiemu ciemnogrodowi, a Grunwald to raczej rekonstrukcja historyczna. Nie śpiewamy już Te Deum w rocznicę grunwaldzkiej i wiedeńskiej wiktorii (choć znane mi są przypadki, gdy, ku mej radości, zdarzało się). Ta historia jest czymś zamierzchłym, zbyt odległym, by traktować to jako integralną część naszej nowożytnej tożsamości, a częściowo utraconym przez zerwanie ciągłości państwa. Patrząc na ciągłość prawną brytyjskiej monarchii, myślę nieraz, że u nas aż się prosi, by Neminem captivabimus uznać za obowiązujące prawo, będące równocześnie pomnikiem osiągnięć naszych przodków. Można mi zarzucić popadanie w jakiś świecki wariant herezji archeologizmu, że nie ma to znaczenia praktycznego, ale będę bronił twardo stanowiska, że wielkim błędem jest niedocenianie wagi symboli i tradycji.
Nowożytna myśl prawnicza stworzyła błędne, moim zdaniem, mniemanie, że istnieje konstytucja będąca najwyższym aktem prawnym i nie ma nic ponadto, a wszystko jej powinno być podległe – co chętnie wykorzystuje lewica usiłując nas przekonać, że żadne inne prawo, Boże lub naturalne, nie może stać ponad konstytucją. Otóż może. Co więcej, istnieje jeszcze jedno, niepisane prawo, które stoi ponad konstytucją i wszelkim prawem normatywnym, a choć jego przekroczenie nie jest karane, to jednak niesie za sobą zgubne skutki. Te prawo nazwałbym konstytucją duchową, którą posiada każdy naród, a którą nabył w toku swego organicznego rozwoju przez setki lat historii. Jej podstawą jest zakorzenienie w danej cywilizacji, a uzupełnia ją indywidualny duch narodowy, który niejednokrotnie wybija się na swoistą „autonomię” tworząc własny wariant danej cywilizacji. Niejednokrotnie w historii pojawiają się jednostki i nurty ideowe, które ignorują lub nie dostrzegają tego faktu – znamy ich jako rosyjskich demokratów czy polskich absolutystów. Ich eksperymenty rzadko spotykają się ze zrozumieniem wśród rodaków.
Duch sarmacki
Gdzie zatem szukać tego ducha narodowego? Sięgając pamięcią do roku 1918 nie znajdziemy go. Nie znajdziemy go też we wcześniejszym stuleciu. Ciągłość naszego państwa została zerwana w 1795 roku i bez względu na to, jak będziemy podchodzić do kolejnych inkarnacji Państwa Polskiego na przestrzeni ponad 200 lat będą to jedynie kolejne cienie dawnej Najjaśniejszej. To wówczas byliśmy sobą, to wówczas tworzyliśmy unikalne rozwiązania ustrojowe, polityczne, społeczne, ekonomiczne. Nie zawsze trafne, ale zawsze nasze.
Dziś natomiast w naszym kręgu kulturowym, odrzucając kolejne tradycje, kolejne wartości, z którymi identyfikowały się pokolenia, odrzucamy także te nasze historyczno-tożsamościowe predyspozycje do życia w państwie o określonym charakterze. W miejsce różnorodnej mozaiki i kolorytu królestw, księstw i republik Starej Europy mamy do wyboru kilka wariantów technicznych demokracji liberalnej i konstytucje projektowane jakby z użyciem funkcji kopiuj-wklej. Ponadto Polska w latach ’90 wspięła się na wyżyny tej nowej normy, bo zmieszaliśmy wszystkie sprzeczności poszczególnych wariantów, by umieścić je w swojej konstytucji jako historyczny kompromis wielu opcji politycznych.
Jeśli więc przyjrzymy się naszemu życiu politycznemu szybko dostrzeżemy, że ulegliśmy tym samym prądom, które obecnie rozsadzają od środka cały świat zachodni. Tradycyjny dla każdego z państw i narodów system wartości, norm społecznych i politycznych uległ erozji, do głosu dochodzą ludzie, którzy negują cały porządek wciąż będący, mimo wszystko, wyblakłym duchem cywilizacji łacińskiej. Społeczeństwa się polaryzują, a podziały przenikają wszystkie aspekty życia. W tej sytuacji państwo przestaje być dobrem wspólnym, a tortem, z którego każdy chce jak największy kawałek zagarnąć dla siebie. Na naszym gruncie przywodzi to na myśl najgorsze praktyki przedrozbiorowej, podupadającej Rzeczpospolitej, ja jednak chciałbym, byśmy w tym naszym trudnym położeniu przyjrzeli się czasom naszej świetności i temu, co możemy z nich zaczerpnąć do współczesności.
Duch sarmacki w narodzie ginie i możemy to łatwo obserwować na płaszczyźnie społecznej. Zanika tradycyjna polska gościnność, w jej miejsce wolimy raczej, na zachodnią modłę, budować sobie pilnie strzeżone twierdze. Zapominamy o wolności, tej prawdziwie rozumianej, nie jako „róbta co chceta”, lecz jako opatrzoną moralnością oraz obowiązkami swobodę stanowienia o sobie (konsekwentnie będę twierdził, że wolność bez obowiązków i moralności jest anarchią). Jako społeczeństwo niechętnie patrzymy na prawo do posiadania broni, przedsiębiorca to wciąż wyklęty przez komunę „prywaciarz”, karnie zgadzamy się na kolejne podwyżki danin na rzecz państwa, zaś państwo opiekuńcze wydaje się być ideałem wielu – gdzie więc zostaje w tym miejsce na sarmacką wolność?
Oczywiście problem jest szerszy, o czym miałem okazję już pisać w pierwszym numerze naszego kwartalnika, gdy zwracałem uwagę na zanik wspólnej płaszczyzny aksjologicznej, przez co możemy dziś zapomnieć o prawidłowym rozumieniu terminu Rzeczpospolita.1 Aby zaistniała wspólnota interesów musi najpierw zaistnieć przekonanie, że państwo funkcjonuje o wspólne wartości, oparte na tym samym systemie norm moralnych. W państwie opartym na cywilizacji łacińskiej nie mogą to być inne normy niż te, które z niej wynikają, zaś wszelkie inne systemy norm, jakie funkcjonują w obrębie państwa (niegdyś byłaby to przykładowo społeczność żydowska, dziś prędzej będziemy mogli mówić o muzułmańskiej, ale coraz bardziej odrębny model cywilizacyjny stanowi również współczesna, zlaicyzowana Europa) mogą być stosowane tak długo, jak nie podważają społecznej nadrzędności norm cywilizacji łacińskiej. Musi istnieć zgoda co do tego, że istnieje obiektywna prawda, uznawana za podstawę aksjologiczną państwa, gdyż uznanie, że każdy ma swoje relatywne racje wyklucza budowanie wspólnoty.
Jeśli uznamy tę kwestię, zyskamy tym samym punkt wyjścia do zdefiniowania interesu wspólnego, będziemy na dobrej drodze do budowy Rzeczpospolitej i zbudowania naszego sarmackiego ducha – opartego na poczuciu odpowiedzialności wolnych ludzi za swoją Ojczyznę. Właśnie w tym miejscu szukałbym tej sarmackiej konstytucji duchowej narodu.
Utracone stulecie
Z mojej osobistej perspektywy punktem wyjścia do rozmyślań nad pojęciem „neosarmatyzm” było przekonanie o ogromnej stracie, jakiej doznaliśmy w XIX stuleciu. Nie chodzi mi o utratę suwerenności, choć bez wątpienia był to początek naszych problemów. Mam tu na myśli odsunięcie Polski od udziału w okresie wielkich przemian politycznych, który wówczas nastąpił, u nas przyjmując zaś formę wyjątkowo zdeformowaną, wzmacniającą obóz lewicowo-rewolucyjny, czego skutkami dotknięci jesteśmy aż po dziś dzień.
Kiedy we Francji dokonywano zbrodni królobójstwa, my czyniliśmy ostatnie wysiłki ku ocaleniu niepodległości i tylko największym radykałom przychodziła do głowy rewolucja z prawdziwego zdarzenia. Reformy, choć dokonywane w duchu oświeceniowym, wciąż zachowywały wiele z sarmackiego ducha usiłując naprawić to, co w naszym systemie politycznym przestało działać. Wkrótce jednak niepodległość utraciliśmy, a nasi nowi monarchowie stali się ucieleśnieniem zła, bezprawnie odbierającego Polakom wolność. Tym samym wpadliśmy, jako naród, w szpony idei rewolucyjnych, które nijak nie mogły się pogodzić z przedrozbiorowym sarmackim konserwatyzmem.
Nie była już do powtórzenia konfederacja barska w obronie religii katolickiej, za to bez skrupułów Legiony Polskie we Włoszech w imię rewolucji wystąpiły przeciw papieżowi. Potem zaś pełni wiary w złudne deklaracje Polacy poszli pod wodzą Napoleona, by w ramach nagrody otrzymać marionetkowe państwo, które służyło jedynie do rozgrywania francuskich interesów nad Wisłą. Kilkanaście lat później wzniecili powstanie listopadowe, mordując własnych generałów za to jedynie, że negatywnie oceniali szanse powodzenia i odmawiali przywództwa, by wreszcie na przestrzeni kolejnych dziesięcioleci brać udział w każdym możliwym wystąpieniu rewolucyjnym, z Komuną Paryską włącznie, a także wzniecać kolejne powstania na własnym terytorium. O ile jednak w powstaniach narodowych można by doszukiwać się nawiązania do dawnych konfederacji i rokoszy, to jednak idee w nich zawarte dalekie były od polskiej tradycji, dużo zaś było frazesów o wolności, równości i braterstwie.
W tym samym czasie obóz konserwatywny był słaby i nie miał pola do działania, gdyż ogarnięte rewolucyjnymi ideami rzesze społeczeństwa nie chciały słuchać o pracy i budowie polskiej państwowości w takich warunkach, jakie mamy, chciały rewolucji, tu i teraz. Co więcej brak w obozie konserwatywnym silnego nurtu tradycjonalistycznego, a przewodzący swego czasu konserwatystom Hotel Lambert bliżej miał raczej do brytyjskich torysów niż obecnych w całym ówczesnym świecie katolickich nurtów tradycjonalistycznych.
I właśnie to uważam za wielką stratę – gdy u progu XIX stulecia powstały w całej Europie ruchy tradycjonalistyczne w opozycji do rewolucjonizmu, u nas zabrakło podłoża, na którym podobny nurt mógłby się rozwinąć. Nie ma, jak w Hiszpanii czy Francji, ruchów ideowych, które zachowałyby aż do dzisiaj tradycyjne pojmowanie państwowości, broniłyby organicznej struktury społecznej, dziś zastąpionej, na modłę liberalną, przez ogół jednostek zamieszkujących dane terytorium, nie stanowiący rzeczywistej wspólnoty. Jednym słowem zabrakło nam nurtu, który zachowałby nam sarmackiego ducha aż do dziś. Właśnie tego oczekiwałbym od neosarmatyzmu – próby odbudowy i powrotu do tego ducha narodowego, który niegdyś czynił nas wielkimi.
Hiszpański wzorzec?
Na gruncie ustrojowym nasi przodkowie chętnie przyrównywali się do Rzeczpospolitej Rzymskiej, a także współczesnej im Rzeczpospolitej Weneckiej, dostrzegając, nie bez powodu, wiele podobieństw. Szukając inspiracji dla neosarmatyzmu współcześnie z zainteresowaniem przyglądam się hiszpańskiemu karlizmowi2, który zachowuje ducha dawnej hiszpańskości w czasach liberalnej urawniłowki, wykazując jednocześnie pewne historyczne podobieństwa do sarmackości, jak zauważa prof. Jacek Bartyzel.3
Podobnie jak w przypadku Rzeczpospolitej, Hiszpanię Opatrzność obdarzyła zaszczytnym obowiązkiem obrony chrześcijaństwa jako antemurale christianitatis, walcząc z islamską ekspansją. Podobnie również niczym Najjaśniejsza, Hiszpania powstała w wyniku unii państw. Oba państwa oparły się również rewolucji protestanckiej, zachowując wiarę katolicką i przystępując do ruchu kontrreformacyjnego. Kiedy w XIX wieku następowała erozja Starego Ładu, to karliści w Hiszpanii byli w stanie wzniecać antyliberalne powstania, zachowując swoją militarno-polityczną żywotność aż do roku 1936, by wnieść tradycjonalistyczny ładunek ideowy do wojskowo-nacjonalistycznego powstania. Choć to właśnie Franco ostatecznie złamał masowość karlizmu i odrzucił najważniejsze ich postulaty stawiając na nacjonalistyczną dyktaturę, to jednak karlizm aż do dziś przechowuje hiszpańską tradycję i zapewne gotowy będzie ponieść ją dalej.
⇒ CZYTAJ RÓWNIEŻ: Bachmura: Samorządem Polska stoi? Kilka uwag o decentralizacji na marginesie historii ⇐
Nie da się oczywiście postawić znaku równości między tradycyjną Hiszpanią a tradycyjną Polską, jednakże kiedy się przyjrzymy bliżej dostrzeżemy podobieństwo w pojmowaniu państwa jako takiego, rozumowanego na sposób arystotelejsko-tomistyczny, uznającego, że zarówno państwo posiada pewne ograniczenia i obowiązki wobec niższych hierarchicznie wspólnot i jednostek, jak i te wspólnoty i jednostki wzajemnie się ograniczają swoimi prawami i obowiązkami. Tak więc, gdy karliści w Hiszpanii głoszą ideę monarquía limitada – monarchii ograniczonej, tak my powinniśmy nadal bronić naszej narodowej monarchia mixta – monarchii mieszanej, która łączyłaby najlepsze cechy monarchii, republiki oraz demokracji. W tym wszystkim karliści zachowują jednak zdrowy rozum – nie postulując powrotu do starych form, lecz do starych zasad. Formy bowiem odpowiadają swoim czasom, zasady są wieczne.
Ale istnieje gdzieś przecież Sarmatia
Tych właśnie wiecznych zasad brakuje nam dziś w naszym narodzie i państwie. Jak już wspomniałem na początku, chętnie odwołujemy się do dawnej chwały, ale nie idzie za tym żadna refleksja. A szkoda, ponieważ sama tęsknota za dawną potęgą i własnymi tradycjami w miejsce tego, co oferuje współczesny świat, to dobry punkt wyjścia. Warto by więc podjąć wreszcie debatę jak przywrócić dawne idee do życia i wskrzesić ducha narodowego zamiast przyjmować wzorce płynące z Zachodu zdominowanego przez liberałów i socjalistów, odrzucając je na rzecz neosarmackiego konserwatyzmu. Czas najwyższy skończyć ze spuszczaniem głowy, gdy kolejne autorytety rozprawiają o zaściankowości, zacofaniu oraz o Zachodzie jako jedynym wzorze i ratunku dla Polski.
Czas przypomnieć sobie, że Polska ma własne tradycje, również polityczne, które powinna pielęgnować i zachowywać w nich wszystko co udało nam się w naszych dziejach stworzyć z pożytkiem dla dobra wspólnego. Osobiście uważam, że zrozumienie unikalności naszej kultury, naszego wariantu łacińskości, jest kluczem do narodowego odrodzenia, którego potrzebujemy jak życiodajnego tlenu po latach zaborów, wojen, okupacji i następujących po sobie okresów socjalistycznej i liberalnej dekonstrukcji społeczeństwa. Jest to droga wyboista, jednakże warta tego, by ją obrać, wszakże jak śpiewał Jacek Kaczmarski:
Dróg, by tam trafić – nic nie ułatwia
W przestrzeniach burz i w czasów kipieli,
Ale istnieje przecież Sarmatia,
Istnieje gdzieś Terra Felix4
Dlatego też uważam neosarmatyzm za ideę, a być może kiedyś również ruch, dążący do kontrrewolucji na polu kulturowym, zdolnej rzucić wyzwanie liberalnej współczesności i przywracając Polsce jej sarmackość odbudować cywilizację łacińską nad Wisłą. Mam nadzieję, że zarówno ten tekst, jak i całe wydanie naszego kwartalnika stanie się przyczynkiem do szerszej debaty i refleksji na ten temat wśród polskich konserwatystów.
Artykuł został pierwotnie opublikowany w kwartalniku “Myśl Suwerenna. Przegląd Spraw Publicznych” nr 1(3)/2021.
[Grafika: Polonez pod gołym niebem; Autor: Korneli Szleger, lic. CC]
_______________________________
1 S. Bachmura, Samorządem Polska stoi? Kilka uwag o decentralizacji na marginesie historii, s. 14 [w:] Myśl Suwerenna. Przegląd Spraw Publicznych nr 1(1)/2020.
2 Karlizm – ruch tradycjonalistyczny powstały w pierwszej połowie XIX w. w obronie praw do tronu Don Carlosa, których został pozbawiony na rzecz liberalnej gałęzi dynastii reprezentowanej przez Izabelę. Karliści opowiadają się za zachowaniem tradycyjnych zasad politycznych Hiszpanii, oponując zarówno wobec demokracji jak i absolutyzmu. Zainteresowanych tematem autor odsyła do książki prof. Jacka Bartyzela Nic bez Boga. Nic wbrew Tradycji. Kosmowizja polityczna tradycjonalizmu karlistowskiego w Hiszpanii, Radzymin-Warszawa 2019.
3 J. Bartyzel, Karlizm widziany z Polski [w:] http://www.legitymizm.org/karlizm-polska, dostęp z dn.27.02.2020.
4 J. Kaczmarski, Na starej mapie krajobraz utopijny [za:] https://www.kaczmarski.art.pl/tworczosc/wiersze/na-starej-mapie-krajobraz-utopijny/, dostęp z dn. 27.02.2020.