Polska historiografia traktuje bitwę pod Wiedniem jako ostatni przebłysk polskiego oręża i ostatni wielki sukces państwa polsko-litewskiego przed jej upadkiem. Nietrudno ulec wrażeniu, że spektakularne odparcie zagrożenia muzułmańskiego ze stolicy państwa Habsburgów nie przyczyniło się do wzmocnienia pozycji międzynarodowej państwa polskiego, mimo niewątpliwej chwały otrzymanej przez świat chrześcijański po obronie Wiednia. W zasadzie przy każdym z najchwalebniejszych triumfów na polu bitwy w historii Polski pojawiają się wątpliwości, czy nie należało pójść za ciosem czy też pojawia się poczucie niewykorzystania politycznych szans otwierających się w wyniku spektakularnego zwycięstwa. W przypadku bitwy pod Wiedniem, takich okazji było relatywnie dużo, jednak należy poddać w wątpliwość, czy miały jakąkolwiek szanse powodzenia. Znajomość tak ambitnych, jak nieudanych planów Jana III Sobieskiego pozwala zrozumieć, dlaczego bitwa pod Wiedniem nie przyczyniła się do wzmocnienia systematycznie słabnącej pozycji Rzeczypospolitej.
Kulisy powstania Ligi Świętej
Jan III Sobieski był zdecydowany kontynuować walkę z portą Otomańską, licząc na skuteczne i długotrwałe odparcie zagrożenia nękającego jego państwo i ich sojuszników. Z podobnego założenia wychodzili Habsburgowie i Wenecjanie. Po utracie Krety w 1669 r., Wenecja stanęła przed obliczem śmiertelnego zagrożenia ze strony Porty. Państwa utworzyły trzon powstałemu w marcu 1684 r. przymierzu, znanego powszechnie jako Liga Święta. Strony porozumienia pod protektoratem papieża Innocentego XI zobowiązywało do prowadzenia wojny z Turcją wszelkimi siłami zbrojnymi. W przypadku Cesarstwa Rzymskiego i Rzeczypospolitej Obojga Narodów wojna prowadzona być miała siłami lądowymi, a w przypadku Rzeczpospolitej Weneckiej – siłami morskimi i lądowymi w Dalmacji. Celem aliantów było pokonanie osmańskiej Porty i odzyskanie wszystkich ziem utraconych przez państwa sprzymierzone na rzecz Imperium Osmańskiego (co później próbowano podważać). Co istotne, sojusz zapraszał do dołączenia inne państwa chrześcijańskie. W szczególności uwzględniono Rosję, co było jasnym sygnałem determinacji w pozyskaniu tego państwa przez Ligę Świętą. Jan III Sobieski ratyfikował traktat niemal niezwłocznie.
Dlaczego Liga Święta była dla nas „jarzmem”?
Tak jak w sojuszach międzypaństwowych bywa, spoiwem jednoczącym sygnatariuszy jest wspólny wróg. Członkowie Ligi Świętej mieli jednak między sobą gros sprzecznych ze sobą interesów. Austria była zainteresowana Dalmacją, która miała przypaść Wenecji, a także Mołdawią i Wołoszczyzną, którą pragnął zdobyć dla siebie Sobieski. Nie chodziło tu jedynie o wzmocnienie terytorialne przy jednoczesnym osłabieniu wroga i dostęp do Morza Czarnego, ale również nieposkromione ambicje dynastyczne. Obsadzenie syna Jakuba było nieustannym celem króla, dążąc w taki sposób do stworzenia z początku elekcyjnej, a z czasem dziedzicznej dynastii Sobieskich. Jednak najbardziej problematycznym zagadnieniem była sprawa węgierska. Sobieski marzył również o koronie św. Stefana dla swojego syna. To stanowiło główną motywację do podjęcia rozmów z przywódcą walczących po stronie otomańskiej kuruców – Imre Thökölym. Rozmowy te miały doprowadzić do ziszczenia się wymarzonego przez Sobieskiego scenariusza, jednak od marzeń do ich spełnienia czasami droga jest daleka. Zwłaszcza w okolicznościach, gdy sam Thököly w zamian za przejście na polską stronę żądał dla siebie księstwa, które miało być przeznaczone dla polskiego królewicza. Co oczywiste, do porozumienia polsko-węgierskiego dopuścić nie mogli zarówno Habsburgowie, jak i Osmanowie. Nie pomagali nawet Litwini, którzy bezlitośnie łupili obszar wschodniej Słowacji będący w tym samym czasie przedmiotem rozmów między Sobieskim a Thökölym. Ambitny plan króla Polski musiał zakończyć się niepowodzeniem. Porażką zakończyły się także podobne rokowania z księciem siedmiogrodzkim Michał Apafim I. Ostatecznie Thököly pozostał sojusznikiem Porty, a Michał Apafi I zwróci się ku Habsburgom. Na polu bitwy, mimo początkowych sukcesów, zakończenie każdorazowo było takie same – wojska polskie dokonywały odwrotu z podbitych obszarów. Próba podporządkowania naddunajskiego obszaru aż do Morza Czarnego zakończyła się zupełnym fiaskiem.
Poszukiwanie sojuszników w świecie islamu
Szukając niezależności od partnerów z Ligi Świętej, Sobieski swoją dyplomatyczną krucjatę antyturecką postanowił prowadzić…w świecie islamu. Skąd taki pomysł? Sobieski liczył przede wszystkim na szyicką Persję, z którą Rzeczpospolita miała liczne kontakty handlowe, jak również w tym kraju działały liczne klasztory dominikanów i karmelitów. Prowadzone przez Persów liczne wojny z sunnicką Turcją skłaniały króla Polski do zachęcenia szacha Sulejmana do podjęcia działań zaczepnych przeciwko Porcie. Główne działania dyplomatyczne ze strony Rzeczpospolitej prowadzili Gruzin w służbie królów polskich Bohdan Gurdziecki, a także Ormianie Teodor Mironowicz i Konstanty de Syri-Zgórski. Dyplomaci przed obliczem szacha snuli dalekosiężne plany, mające nakłonić do interwencji przeciwko Turcji. Mimo wstępnych przygotowań, ostatecznie Sulejman odmówił. Argumentacja była nieco wstydliwa, jeśli zważymy na to, w jakim celu powstała Liga Święta. Otóż szach zasłonił się…wspólną religią z Turkami. Ta porażka dobitnie pokazuje, z jakim pasmem klęsk i nieszczęść mierzył się Jan III Sobieski bezpośrednio po wiktorii wiedeńskiej.
Sojuszu poszukiwano również w państwie, które mocno nękało Rzeczpospolitą. Sobieski przekonywał Hadżi Gereja i jego następcę na pozycji chana Selim Gereja o zagrożeniu likwidacją jakiejkolwiek niezależności przez Portę otomańską. W tym przypadku misja dyplomatyczna prowadzona była przez Tomasza Golczewskiego. Jedyne na co chan krymski przystał, to uczestnictwo jako mediator między Imperium Osmańskim a Rzeczpospolitą. Tego jednak nie chciał Jan III Sobieski. Tatarzy krymscy zdawali sobie sprawę z coraz bardziej niekorzystnego położenia, jednak trwanie z Turcją słusznie uznawali za najmniejsze zło. Rządy polsko-litewskie lub rosyjskie stanowiły niewiadomą, zwłaszcza ze względu na odmienność kulturową obu tych państw. Zresztą o rosyjskim poszanowaniu odrębności kulturowej Tatarzy mogli się przekonać pod koniec XVIII wieku (i nie tylko wtedy).
Bolesny pokój z Rosją
Konieczność zdławienia muzułmańskiego zagrożenia powodowała konieczność uregulowania stosunków z Moskwą. Wstępne rokowania rozpoczęły się już w roku 1684. Rosjanie wówczas żądali usankcjonowania dotychczasowych zdobyczy (w tym Kijowa), nie zamierzali wypłacić jakiejkolwiek rekompensaty za utracone na ich korzyść obszary, jak również nie byli zainteresowani do przystąpienia do antytureckiej krucjaty. Rozmowy zakończyły się oczywistym fiaskiem. Wiosną roku następnego Rosjanie, wywierając presję na Rzeczypospolitej, wprowadziła w obieg pogłoski, jakoby miała zaatakować Litwę. To jeszcze osłabiło i tak nie najlepszą pozycję negocjacyjną Rzeczypospolitej. Rozmowy pokojowe rozpoczęły się 23 lutego 1686 r. w Moskwie. Na czele delegacji polskiej stanął wojewoda poznański Krzysztof Grzymułtowski, Litwę reprezentował kanclerz wielki litewski Marcjan Ogiński. Rosyjską delegacją przewodził kniaź Wasyl Golicyn oraz bojar Borys Szeremietiew. Instrukcje sejmu, jakie otrzymała delegacja polsko-litewska były jasne – za wszelką cenę uzyskać zgodę Rosji na dołączenie do antytureckiego przymierza. Tą wszelką ceną miało być przede wszystkim usankcjonowanie rosyjskich zdobyczy po 1654 r., czyli Smoleńszczyzny, Czernichowszyzny, Siewierszczyzny oraz Kijowa. Rosjanie początkowo nie chcieli się zgodzić na dołączenie do Ligi Świętej. Dodatkowo wprowadzili element nacisku na polsko-litewską delegację, przyjmując w tym samym czasie delegacje turecką i tatarską.
Rzeczpospolita musiała dążyć do porozumienia, co ostatecznie ziściło się 6 maja 1686 r. Udało się przekonać Rosjan do uczestnictwa w Lidze Świętej, za utracone obszary wypłacono sybsydium w wysokości 146 000 rubli, w zamian za nie tylko utracone już podczas rozejmu w Andruszowie obszary, ale również za obietnicę przestrzegania całkowitej wolności wyznania religii prawosławnej na całym obszarze Rzeczypospolitej. Była to swoista puszka pandory wrzucona na szkodę państwa polsko-litewskiego. W praktyce zabroniono nawracania prawosławnych na katolicyzm, ani jakąkolwiek inną religię. Gwarantem przestrzegania tego prawa miała być osoba metropolity kijowskiego, podlegająca patriarchatowi moskiewskiemu. Ustanowione na zasadzie wzajemności prawo do ochrony praw katolików w Rosji nie miało takiego znaczenia. Przyczyną tego stanu rzeczy była ich znikoma liczba względem ogółu ludności i słabość państwa polsko-litewskiego. W przypadku prześladowań wyegzekwowanie tego zapisu było mocno utrudnione. W praktyce otworzyła się furtka umożliwiająca ingerencję w sprawy wewnętrzne Rzeczypospolitej pod pretekstem ochrony prawosławnych. Nietrudno się domyślić, że Rosjanie skrzętnie wykorzystywali ten zapis traktatowy do destabilizowania sytuacji w Rzeczypospolitej. Poza doraźnym spokojem, należy stwierdzić, że Rzeczpospolita w zasadzie tylko straciła. Pozycja w Lidze Świętej uległa degradacji na rzecz Rosji właśnie, na którą koalicja antymuzułmańska bardzo liczyła. Państwo polsko-litewskie w sojuszu antytureckim zostało odsunięte na boczny tor.
Atak ostatniej szansy
W trakcie rokowań z Rosjanami, Jan Sobieski zdecydował się na atak będący desperacką próbą wzmocnienia pozycji negocjacyjnej z Moskwą i międzynarodowej w koalicji antymuzułmańskiej. Tym razem na cel wzięto Mołdawię i Wołoszczyznę. Ponownie na polu bitwy początkowo szło naprawdę obiecująco. Ponownie szukano przychylności u lokalnych przywódców. Hospodar mołdawski Kantemir z jednej strony kierował przychylne gesty w kierunku Jana III, podkreślając gotowość przelania krwi za wiarę chrześcijańską. Z drugiej strony, prosił o interwencję turecko-tatarską. Z podobnego założenia wyszedł hospodar wołoski Serban. Trudno się dziwić, ponieważ oferta polskiego króla była po prostu nieatrakcyjna. Rzeczpospolita nie była gwarantem politycznej stabilności, co dobitnie pokazała podczas poprzednich wypraw nad Dunaj. Hospodarzy słusznie obawiali się utraty władzy w przypadku opanowania kontrolowanych przez nich obszarów przez państwo polsko-litewskie na rzecz polskiego królewicza, Jakuba Sobieskiego. Kolejny plan skazany na porażkę, tak też się zakończył.
Podsumowanie
Symbolicznym zakończeniem nieudanych dążeń do wzmocnienia pozycji międzynarodowej Rzeczpospolitej była ratyfikacja zrozpaczonego króla polskiego traktatu moskiewskiego, zwanego w Polsce traktatem Grzymułtowskiego. Pozostaje zadać sobie pytanie – czy takie pasmo klęsk było w jakiejkolwiek sposób do uniknięcia? Zważywszy na nieposkromione ambicje dynastyczne Jana III, unaoczniające się z każdą kolejną kampanią nad Dunajem oraz trudną do pogodzenia sprzeczność interesów z państwami sprzymierzonymi, trudno było sobie wyobrazić jakikolwiek pozytywny scenariusz, będący jednocześnie realistycznym. Jeśli dodamy do tego coraz większe ambicje i sprawczość państwa rosyjskiego oraz pruskiego, to niezwykle trudno było myśleć o ambitnej polityce zagranicznej. Jan III Sobieski miał jednak na tyle odwagi, by podejmować próby w oczywistych kierunkach, co wielu jego poprzednikom brakowało. Bez niej nie miałyby miejsca wspaniałe triumfy pod Chocimiem i Wiedniem. Niemniej jednak, ówczesna sytuacja geopolityczna Rzeczypospolitej nie pozwalała na nic więcej. Uznanie Sobieskiego za głównego winowajcę tego stanu rzeczy byłoby zwyczajną niesprawiedliwością. Tym bardziej, że szkodliwą, krecią robotę wykonywała coraz większa część szlachty i magnaterii, dla których przynależność do danego stronnictwa i realizacja partykularnych interesów była ważniejsza niż ogólne dobro państwa, w którym żyli. Czyżbyśmy skądś to znali?
Grafika: Wikimedia Commons