Myśl Suwerenna

Wolny właściciel, czyli wolny strzelec? Obronność w społeczeństwie dystrybucjonistycznym

🕔 Artykuł przeczytasz w 9 min.

Nie całkiem stosownie jest mówić o wolnym strzelcu, mając na myśli żołnierza – obrońcę ojczyzny w ramach zorganizowanych sił zbrojnych państwa. Kwestia obronności jest bowiem jednym z tych zagadnień, które wywołują u dystrybucjonisty poczucie konieczności rezygnacji z bezkompromisowego przestrzegania zasady subsydiarności i samowystarczalności w większości sfer życia. Tutaj porządek w całości dominuje wolność. Na czas wojny czy stanu nadzwyczajnego nawet obywatele Republiki Rzymskiej wybierali dyktatora, który jednoosobowo, żelazną ręką mógł pokierować wysiłkiem państwa w okolicznościach wymagających wykluczenia gadaniny, zwłoki, niezdecydowania i jałowych debat z administracji państwowej, tak bardzo irytujących w warunkach demokracji centralnych. Hasło „wolny strzelec” należy zatem w ujęciu dystrybucjonistycznym traktować dosłownie.

Kiedy pisane są te słowa, Europa już trzeci miesiąc jest świadkiem regularnej wojny kinetycznej (przede wszystkim) rozgrywającej się na jej terytorium. Mimo makabrycznego rozlewu krwi i niezliczonych tragedii związanych z tym konfliktem wciąż nie widać jego końca. Jesteśmy jednak w stanie już teraz wyciągnąć z obserwowanych wydarzeń kilka wniosków dotyczących kwestii militarnych. Do najważniejszych spostrzeżeń należy zaliczyć niemal truizmy, jak na przykład: „morale nie tylko armii, ale i całego społeczeństwa jest w stanie przenosić góry”, „kto rządzi w powietrzu, ten dominuje także na lądzie”, albo: „przerwanie łańcuchów dostaw przeciwnika radykalnie go osłabia”. Okazało się jednak, że wojna ta zweryfikowała pogląd o zapomnianym już niemal komponencie sił zbrojnych. Najważniejszą rolę, oprócz lotnictwa i artylerii, odgrywa bowiem w wojnie rosyjsko-ukraińskiej mobilna, uzbrojona w drony, rozmaitą broń przeciwpancerną i przeciwlotniczą, znająca teren i mająca niezwykle wysokie morale piechota. Ta szara (no, może raczej zielona) piechota, także pod postacią obrony terytorialnej.

Jednocześnie, jak wynika z obserwacji wydarzeń na wschodzie, najdramatyczniejsze zniszczenia i straty wśród ludności cywilnej mają miejsce w miastach. Silnie zurbanizowane aglomeracje, cechujące się małymi przestrzeniami oddzielającymi wielorodzinne bloki mieszkalne, stanowią śmiertelną pułapkę dla zamieszkujących je ludzi, gdy ich ostrzału dokonuje się za pomocą artylerii, lotnictwa czy tak niesławnych obecnie bomb kasetowych lub wyrzutni rakiet Grad. Dodatkowo blok mieszkalny, posiadający mało wejść i wyjść w przełożeniu na liczbę mieszkańców (podział na klatki schodowe), rychło stać się może więzieniem dla tysięcy osób, nawet przy niewielkiej liczbie napastników. Wreszcie mieszkania, nawet te o całkiem pokaźnym metrażu i wyposażone w piwnice czy grządki warzywne na balkonach, nie są w stanie na długo stanowić zaplecza prowiantowego czy zapewnić dostępu do ciepła i wody ich mieszkańcom. Podobnie rzecz się ma z energią elektryczną, kanalizacją, miejscem do składowania większych zapasów – w miastach mało kto posiada niezależny od dostawcy komunalnego dostęp do tych rzeczy. Ludzi z oblężonego czy zdobytego miasta czekają zatem nie tylko niebezpieczeństwa spowodowane bezpośrednim okrucieństwem najeźdźcy, ale także pragnienie, głód, zimno, brak dachu nad głową.

W tym miejscu jako rozwiązanie przedstawić należy dystrybucjonistyczną alternatywę dla „chowu klatkowego” ludzi w blokach. Mowa o zrealizowanej, żartobliwie wyrażanej w upraszczającym sloganie zasadzie: „każdemu dwa akry ziemi i krowę”. Nie wdając się w nadmierne szczegóły, chodzi o taką organizację mieszkaniową społeczeństwa, w której większa jego część żyje w małych, samorządnych i możliwie samowystarczalnych skupiskach rodzin niewielkich właścicieli ziemskich, zamieszkujących własne domy. Każdy, kto posiada nawet niedużą działkę i planuje pobudowanie na niej domu, dostrzeże ogrom możliwości związanych z samowystarczalnością domostwa przy wykorzystaniu warunków naturalnych i technologii. Począwszy od dostępu do wody, mając możliwość jej pobierania ze studni głębinowych wydrążonych w granicach naszej własności lub dzięki zmiękczaniu deszczówki zbieranej do specjalnych zbiorników (nie wspominając już o korzystaniu z naturalnych zbiorników wodnych), przez wytwarzanie energii elektrycznej na własny użytek (fotowoltaika, siła wiatru, biomasa, nawet własne agregaty prądotwórcze), aż po możliwości ogrzania się: w najprostszej formie – za pomocą palenia drewnem w kominku, a w bardziej zaawansowanej technologicznie – wykorzystania energii geotermalnej, widzimy niekwestionowaną przewagę domu nad mieszkaniem w bloku pod względem autonomii medialnej.

Kolejnym atutem wolnostojącego domostwa w kontekście odporności na sytuacje kryzysowe jest przestrzeń. Zarówno ta powstała pomiędzy poszczególnymi budynkami, rozumiana jako cały obszar zamieszkany przez daną społeczność, jak i powierzchnia składowa w budynku i innych pomieszczeniach znajdujących się na ziemi danej rodziny. Spadająca bomba czy pocisk artyleryjski, który spowodowałby w bloku mieszkalnym prawdziwą katastrofę, zabijając i raniąc wiele osób oraz niszcząc dobytek kilkunastu rodzin, w przypadku domu wolnostojącego dokona szkód w zdecydowanie mniejszym zakresie. Chcąc zastraszyć społeczeństwo liczbą zabitych cywilów, napastnik może osiągnąć to mniejszym nakładem amunicji i siły, obierając na cel blok mieszkalny, niż musiałby poświęcić, dokonując ataku na osiedle rozproszonych domostw. Ponadto areszt domowy mieszkańców aglomeracji dystrybucjonistycznej wiązałby się z koniecznością oddelegowania do każdego z budynków przynajmniej jednego zbrojnego strażnika, którego to problemu agresorowi oszczędza blokowisko.

Wreszcie oblężenie osiedla domów jednorodzinnych, położonych na dużym obszarze, niedających się zmęczyć odcięciem dostępu do dostaw zewnętrznych mediów eksploatacyjnych i żywności, nastręcza nie lada trudności i jest wielokrotnie bardziej kosztowne, niż miałoby to miejsce w aglomeracji silnie urbanizowanej.

Chcielibyśmy zakładać wolę strony atakującej osiągnięcia sukcesu militarnego przy możliwie najmniejszych stratach wśród ludności cywilnej. Każde inne rozwiązanie jest nieracjonalne, nie można bowiem liczyć na długotrwałe posłuszeństwo społeczeństwa podbitego w wyniku ludobójczej wojny totalnej. Jak się jednak niestety okazuje, zakładanie racjonalności stron konfliktu bywa jedynie pobożnym życzeniem. Bandyckie decyzje podejmowane przez agresywną stronę rosyjską w konflikcie ukraińskim, oficjalnie nazywanym przez napastników operacją wyzwoleńczą, są tego najlepszym przykładem.

Co zaś się tyczy wspomnianego na początku, wyjątkowo skutecznego w obronnej wojnie ukraińskiej, komponentu sił zbrojnych w postaci piechoty i jednostek obrony terytorialnej, w społeczeństwie dystrybucjonistycznym mogłyby one prawdziwie wznieść się na wyżyny swej skuteczności. Uczynienie z „drugiej armii na świecie” w oczach postronnego obsewatora „drugiej armii na Ukrainie” piechota ukraińska zawdzięcza nie tylko zwycięstwu w wojnie informacyjnej. Na niezwykłe rezultaty operacyjne tej formacji składają się cztery zaobserwowane elementy: wieloletnie zaprawienie w boju, który od dłuższego czasu toczył się w tzw. Donbasie, niespodziewane żelazne morale żołnierzy, duża mobilność i znajomość terenu przez pododdziały, wyspecjalizowany i nowoczesny sprzęt wojskowy.

Korzyść (z trudem można tak nazwać podobną sytuację, lecz w przedmiotowym kontekście okazała się ona faktycznie dla doświadczenia żołnierzy bezcenną) z posiadania na terytorium własnego państwa toczącej się od wielu lat wojny hybrydowej pomiędzy wojskiem państwowym a separatystycznymi siłami zbrojnymi jest nie do zaplanowania i stanowi specyfikę wspominanego konfliktu wschodnioeuropejskiego. Doświadczenie bojowe lub quasi-bojowe i nawyki strzeleckie czy obronne nabyć można jednak także w inny sposób. Jako entuzjasta broni palnej nie byłbym sobą, gdybym w tym miejscu nie poświęcił kilku zdań tematowi upowszechnienia jej posiadania w społeczeństwie, zwłaszcza tak katastrofalnie rozbrojonym jak polskie. Nie chodzi o nawoływanie do legalizacji sprzedaży broni bez ograniczeń każdemu, kogo stać na nabycie jej w osiedlowym supermarkecie. Obecnie uzyskać pozwolenie na broń palną w jednej z dostępnych kategorii jest naprawdę dość łatwo. Nie jest to może proces tani ani błyskawiczny, lecz z czystym sumieniem można stwierdzić, że jeśli ktoś chce posiadać broń, ten może. Oczywiście, można utyskiwać na brak ustawowych terminów obowiązujących Komendy Wojewódzkie Policji w rozpatrywaniu wniosków, rozmaite dziwactwa proceduralne, ale nie jest to tak naprawdę problem, z którego wynika rozbrojenie polskiego społeczeństwa. Polacy najzwyczajniej broni mieć nie chcą, z różnych powodów. Nie możemy pozbyć się przywiązania do świętej zasady, iż „broń zabija”, która ma dokładnie tyle sensu co stwierdzenie, iż „długopisy popełniają błędy ortograficzne”. Podobnie z trudem słucha się ostrzeżeń, jakoby Polacy, mając dostęp do broni, natychmiast mieli się wystrzelać. Ciekawe, że pomimo obecności w polskich domach około 500 000 sztuk broni czarnoprochowej, dostępnej w sklepie z takim samym trudem jak alkohol lub papierosy, do zdarzeń z jej użyciem dochodzi bardzo rzadko. Komu tak naprawdę zależy na tym, by stan rozbrojenia trwał w najlepsze? Oczywiście przestępcom. Bo czy człowiek, który za nic ma prawa zabraniające kraść, napadać, zabijać, przejmie się zakazem posiadania broni palnej bez zezwolenia? Ostatecznie cierpi na tym nie kto inny, jak ofiara, obywatel stosujący się do przepisów. Może warto zatem zapoznać się z „Ustawą z dnia 21 maja 1999 r. o broni i amunicji” i wziąć kwestię bezpieczeństwa własnego i najbliższej rodziny w swoje ręce. Oczywiście zamiast tego możemy zadzwonić w sytuacji zagrożenia po policję, fakt. Wyrzućmy zatem także gaśnicę, ten sam numer telefonu 112 połączy nas z najbliższą jednostką straży pożarnej. Kończąc ten nieco przydługi wtręt, należy postulować zainteresowanie się społeczeństwa kwestiami obronności. We wspólnym interesie całego narodu. Być może jakimś impulsem w tym kierunku będzie zwiększona liczba zgłoszeń do Wojsk Obrony Terytorialnej, które to wojska, jak pokazuje historia dziejąca się na naszych oczach, mogą być i dla Polaków bezcennym komponentem Sił Zbrojnych RP w sytuacji kryzysowej.

Morale, czyli „gotowość do wypełniania obowiązków, znoszenia trudów i niebezpieczeństw oraz poczucie odpowiedzialności i wiara w sukces” (definicja za „Słownikiem języka polskiego PWN”) jest imponderabilium sensu stricto. Nie jest jednak tak, że nie da się ustalić czynników wpływających pozytywnie na taką postawę. Rozdział 10, wersety 10–14 Ewangelii wg Św Jana1 ukazują w pełni, dlaczego wolny właściciel w społeczeństwie dystrybucjonistycznym jest jednostką o potencjalnie bardzo wysokim morale i woli obrony państwa. Któż bowiem silniej i trwalej stanie do walki z napastnikiem: proletariusz, najmujący się za ułamek owoców własnej pracy, pogrążony w wynajmie, kredycie i będący na łaskach opiekuńczej korporacji i państwa centralnego, czy wolny właściciel, znający odpowiedzialność nierozerwalnie związaną z posiadaniem własności, ponoszący wszystkie ciężary i korzystający z całego efektu własnej działalności gospodarczej? Komu bardziej zależeć będzie na obronie własnego otoczenia: jednostce, rozpływającej się w zindywidualizowanym roju milionów innych ludzkich wysp, uległej masowej machinie ujednolicenia, czy rodzinie – integralnej części organicznej społeczności, związanej z innymi oraz z zamieszkiwanym obszarem więzami solidarności i lokalnych tradycji? Nie bez znaczenia jest też duchowość ludności. Dystrybucjonizm, jako idea i doktryna katolicka, wynikająca wprost z Katolickiej Nauki Społecznej, jest do zrealizowania także w społeczeństwach niekatolickich, lecz najlepiej się sprawdzi wśród członków Kościoła. A jeżeli człowiek ma silne oparcie w religii, która na dodatek rozpoznaje kategorię wojny sprawiedliwej, może łatwiej znosić trudy wojen i stanów nadzwyczajnych.

Podobnie jak z morale rzecz się ma z rozpoznaniem lokalnego terytorium. Dystrybucjonizm zakłada silne zżycie z wszelkimi formami lokalności, także terytorialną. Grupy obronne, znające na wskroś okolicę, w ramach której prowadzą działania zbrojne, mają zdecydowaną przewagę w rozpoznaniu nad najeźdźcą, liczyć mogą na wsparcie ludności cywilnej, z wyprzedzeniem planować mogą zasadzki i wykorzystywać uwarunkowania naturalne do wymanewrowania nieprzyjaciela. Jako że ręczne wyrzutnie pocisków przeciwlotniczych i przeciwpancernych, jak na przykład popularne na froncie toczącej się wojny systemy NLAW czy Javelin, wymagają częstej wymiany pocisków i stałych dostaw amunicji, korzystanie ze stacjonarnych kryjówek terenowych staje się bezcenne. Pomijając już możliwość eksploatacji przydomowych składów, taką kryjówką na amunicję może być niemal wszystko. Nieprzyjaciel zauważy tylko paśnik leśny, przystanek autobusowy PKS, skrzynię na piasek do posypywania oblodzeń czy większe kosze na śmieci, dla obrońców zaś będą to zasobniki śmiercionośnych i bardzo skutecznych środków walki z pojazdami opancerzonymi i powietrznymi. W takich miejscach przechowywać można również drony, które odgrywają niebagatelną rolę w konflikcie ukraińskim. Zdecydowanie łatwiej jest ćwiczyć sterowanie takim sprzętem na otwartych przestrzeniach rozproszonej aglomeracji niż w zurbanizowanej zabudowie blokowej miast.

Ostatnim elementem wspomnianego sukcesu piechoty ukraińskiej jest dostęp do nowoczesnego sprzętu i broni. Przemysł zbrojeniowy nie jest najlepszym przedmiotem do zastosowania na nim zasad gospodarczości dystrybucjonistycznej. Ta gałąź przemysłu powinna spoczywać w rękach Skarbu Państwa. Nie zmienia to jednak faktu, że niektóre komponenty i materiały mogą być wytwarzane w prywatnych zakładach, kooperatywach i spółdzielniach dystrybucjonistycznych. I skoro odbiorcą danego sprzętu mają być jednostki broniące danego terytorium, to produkcja elementów tego wyposażenia w miejscu zastosowania, przez lokalnych wytwórców, będzie wyłącznie z korzyścią dla samego produktu. Ponadto oparcie się o wytwórczość rodzimą zamiast importu części pozwala uniknąć szeregu niedogodności, także związanych z działaniem obcej agentury na terytorium naszego państwa. Samowystarczalność w zakresie zbrojeń jest wartością samą w sobie. Niebagatelne znaczenie w tym kontekście ma publiczna debata na temat technologii i sztuki wojennej.

CZYTAJ RÓWNIEŻ: Ognisko bardzo osobiste. Tolkienistyczno-dystrybutystyczne rozważania o paleniu fajkowego ziela

Tekst ów jest zbiorem przemyśleń dystrybucjonisty, który trochę interesuje się wojskowością, nie odwrotnie. Okoliczności, równie straszne, co ciekawe, które zaistniały 24 lutego 2022 roku, być może staną się zaczynem dla poważnej, ogólnonarodowej dyskusji nad stanem państwa w zakresie obronności i wyzwań związanych z trudnościami wojny. Każdy głos się liczy, nawet dystrybucjonistyczny. Pośród morza tez i propozycji znaleźć się bowiem może kilka zbawiennych. Każdy rozsądny człowiek pragnie pokoju i w suplikacji modli się o oddalenie klęsk żywiołowych, głodu i wojny. Skrajną głupotą byłoby jednak wierzyć, że okres próby nigdy nie nastąpi, a świat współczesny na zawsze oddalił od siebie widmo kinetycznego konfliktu zbrojnego. Zresztą dziś już nikt chyba w to nie wierzy. Należy zatem przygotowywać się do wyzwań, przede wszystkim w czasie pokoju, kiedy jest to jeszcze możliwe. Kto wie, może dystrybucjonizm okaże się remedium na bolączki świata, nie tylko te dotyczące obronności.

Artykuł został pierwotnie opublikowany w kwartalniku “Myśl Suwerenna. Przegląd Spraw Publicznych” nr 1-2(7-8)/2022.

Grafika: pixabay.com

1 Ja jestem dobrym pasterzem. Dobry pasterz daje życie swoje za owce. Najemnik zaś i ten, kto nie jest pasterzem, którego owce nie są własnością, widząc nadchodzącego wilka, opuszcza owce i ucieka, a wilk je porywa i rozprasza; dlatego, że jest najemnikiem i nie zależy mu na owcach.”

Skip to content