loader image

Myśl Suwerenna

Żuawi papiescy – krzyżowcy XIX wieku

🕔 Artykuł przeczytasz w 13 min.

W XXI wieku określenie „Państwo Kościelne” kojarzy się niemal wyłącznie z maleńkim Watykanem, zajmującym mniej niż pół kilometra kwadratowego, zamkniętym w enklawie na terenie Rzymu. Tymczasem był to rozległy byt polityczny, który trwał przez 1114 lat pod rządami papieży jako świeckich władców. Kraj ten został założony w VIII wieku, po zwyciężeniu Longobardów przez króla Franków, Pepina Krótkiego, który władcą uczynił papieża Stefana II (lub Stefan III, w zależności od przyjętej numeracji). Kres Państwa Kościelnego nadszedł w 1870 r., kiedy Rzym został zajęty po Zjednoczeniu Włoch, znanym pod nazwą Risorgimento. Mylnie przyjmuje się, że istniejący dziś Watykan stanowi jego okrojoną formę, podczas gdy faktycznie jest to zupełnie inny byt państwowy, złączony z wcześniejszym jedynie poprzez papieską zwierzchność. Jakie były okoliczności upadku bytu, który funkcjonował z przerwami przez ponad 1100 lat? W tym momencie na dziejową scenę wkracza armia papieskich żuawów, „ostatnich krzyżowców” – jak bywają określani, którzy odpowiedzieli na papieskie wezwanie, nie zważając na beznadziejność sprawy. Podjęli walkę, której nie można było wygrać, ale czy był to zmarnowany wysiłek?

Na wstępnie warto poczynić uwagę, że w Polsce osławiona armia nie cieszy się znaczącym zainteresowaniem, zarówno w pracach naukowych, jak i w dziełach fikcyjnych. Prawdopodobnie najobszerniejszy w języku polskim tekst dotyczący tego zagadnienia stanowią 230-stronicowe wspomnienia Adama Morawskiego, jednego z 12 polskich żuawów, zatytułowane Żuawi papiezcy w Rzymie i wojnie francuzkiej, z 1872 r. (wznowione w roku 2022). Odmiennie sprawa wygląda w przypadku Włoch, Francji czy Stanów Zjednoczonych, gdzie powstało wiele opracowań, między innymi analizujących losy żuawów z podziałem na państwa, z których pochodzili. Warto wspomnieć książkę The popes legion z 2008 r., autorstwa Charlesa A. Coulombe – prawdopodobnie najsłynniejszego monarchisty ze Stanów Zjednoczonych. Do tradycji żuawów nawiązał także K. Tyszka-Drozdowicz w Żuawach nicości z 2019 r.

Nie dość, że w Polsce żuawi niemal popadli w zapomnienie, to jeszcze w zlaicyzowanych czasach ich fenomen pozostaje niezrozumiany. Działali w II połowie XIX w., w epoce przyspieszających zmian, a jednak swym postępowaniem nawiązywali do ideałów o znacznie wcześniejszym rodowodzie – do honoru, poczucia służby, oddania, szlachetności i bezinteresowności. Któż dziś stanąłby w obronie spraw papieskich, choć każdego dnia ulegają one atakom znacznie bardziej zajadłym niż w XIX wieku, mimo że nie wykorzystuje się już oręża? Właśnie dlatego warto pochylić się nad losami papieskich żuawów.

Mit założycielski

Określenie „żuawi” bierze się od arabskiego słowa „Zuawa”, nazwy jednego z plemion berberyjskich Kabylów, zamieszkujących góry pogranicza Algierii i Tunezji – wbrew możliwemu skojarzeniu jego etymologia nie ma nic wspólnego z fizjograficzną jednostką u ujścia Wisły. Lud ten, liczący dziś 5–6 milionów, żyje poza ojczyzną, w znacznym rozproszeniu, zwłaszcza we Francji, z którą Kabylowie podjęli współpracę jeszcze w XIX w. W 1830 r. w kraju Ludwika XIV utworzono trzy pierwsze bataliony żuawów, w skład których weszli głównie Kabylowie. Za czasów II Cesarstwa Francuskiego (1852–1870) cieszyli się już renomą jednostki elitarnej. Warto dodać, że od algierskiego plemienia zaczerpnięty został także strój żuawów, a zwłaszcza karmazynowe spodnie, choć dla stroju późniejszych żuawów papieskich główną inspirację stanowiło umundurowanie francuskiego korpusu lekkiej piechoty, stworzonego przez Ludwika Napoleona Bonapartego w 1852 r.

Właściwa historia żuawów papieskich zaczyna się 18 września 1860 r., podczas bitwy pod Castlefidardo, toczonej między Państwem Kościelnym a Królestwem Piemontu. Jeszcze w roku 1859 papież utracił około 2/3 terytorium państwa, jednak wciąż kontrolował obszar rozciągnięty w poprzek Półwyspu Apenińskiego, sytuując ziemie Piemontu między terytorium papieskim i austriackim. Tymczasem Garibaldi, stojąc na czele ochotniczej armii czerwonych koszul, podbił Neapol i planował ruszyć na północ, ku Rzymowi. W tym ostatnim stacjonowały wojska francuskie, skierowane przez Napoleona III do obrony Państwa Kościelnego. Łącznie terytoria papieskie dysponowały siłą 15 tysięcy ludzi, w tym 6 tysięcy austriackich weteranów.

Na czele armii stanął Louis Juchault de Lamoricière, emerytowany generał wojsk francuskich, doświadczony podczas podboju Algierii. Jego dowództwo wpisywało się w politykę papieża, który obwiniał Napoleona o straty terytorialne Państwa Kościelnego; de Lamorciere był bowiem znanym przeciwnikiem cesarza Francuzów. Nie będziemy wdawać się w szczegóły bitwy, istotny jest rezultat: piemonckie siły, mające niemal czterokrotną przewagę (39 tys. wobec 10 tys.), rozbiły armię papieską, właściwie pozbawiając Piusa potencjału bitewnego. Porażka spod Castelfidarno miała ogromne następstwa: ugodziła we francuski honor i poczucie narodowej dumy, zwłaszcza wśród tamtejszych ultramontanów. Urażona duma i heroiczny klimat sprzyjały oddaniu na rzecz sprawy bez zważania na trud i ryzyko, wywierając wpływ na młodych mężczyzn spragnionych bohaterstwa (Horaist, La Devotion).

Rozbicie armii de Lamorciere’a wymusiło poszukiwanie alternatywy w postaci werbunku nieżonatych katolików. Sam de Lamorciere został głównym organizatorem papieskich żuawów, których formowanie oparto na kompanii francusko-belgijskich tyralierów (z maja 1860 r.), wzmocnionych 1 stycznia 1861 r. oddziałami „Krzyżowców Cathelineau”, nazwanych tak na cześć bohatera powstania wandejskiego z czasów Rewolucji Francuskiej. Zebrani ochotnicy, tworzący łącznie 8-kampaniowy batalion, zyskali tego dnia miano papieskich żuawów za sprawą Ksawerego de Merode. Ten przedstawiciel jednego z najznamienitszych rodów Belgii wcześniej, wbrew radom rzymskich oficjeli, przekonał Piusa IX do pomysłu sformowania katolickich, ochotniczych oddziałów. Misja już w założeniu była niezwykle trudna, jednak w żaden sposób nie tłumiło to zapału osób zaangażowanych w jej realizację.

Żuawi w praktyce

Początkowe lata funkcjonowania papieskiej armii ochotniczej mijały dość spokojnie, a czas żuawów był przeznaczany głównie na szkolenia, patrole, partycypację w życiu religijnym i na eksplorację Rzymu. Zmiana nastąpiła w 1865 r., kiedy w Wiecznym Mieście wzrosły nastroje rewolucyjne i rozruchy, a wzgórza otaczające miasto zaczęły padać ofiarą ataków i napadów band rozbójniczych, zazwyczaj nasyłanych przez Garibaldiego. Teren Lacjum topograficznie przypomina Afganistan, z uwagi na liczne systemy jaskiń i zakamarki, czyniące walkę niezwykle trudną. Nie przeszkadzało to jednak młodym żuawom nabierać doświadczenia i hartu ducha podczas wspólnych operacji i szkoleń w trudnych warunkach. Stopniowo neutralizowali wykrywane zagrożenia, a zachętę stanowiło 500 ecu wypłacane za pojmanego bandytę (podwajane w przypadku dowódcy) oraz pomniejsze nagrody papieskie, w tym order zakonu jeździeckiego, choć należy podkreślić ich symboliczne znaczenie, jako że żuawi działali dla zbożnego celu, a nie dla korzyści materialnych.

W czerwcu 1867 r. żuawi przebywali w Albano, gdzie wybuchła epidemia cholery. Mieszkańcy miasta uciekali, pozostawiając na ulicach martwe, rozkładające się ciała. Żuawi zajmowali się ich wynoszeniem z domów i pochówkiem. Kard. Altieri zmarł podczas udzielana sakramentów ofiarom epidemii, ale jak odnotował Morawski, spośród żuawów zaledwie kilku poniosło śmierć w ten sposób. Polski żuaw w swoich wspomnieniach zawarł zarówno sporo opisów codzienności papieskiej armii, jak i potyczek z ochotnikami Garibaldiego, które określa mianem „żuawiego tańca” (s. 27). Dowiadujemy się także o tajnych komórkach słynnego rewolucjonisty, rozsianych na terytorium Rzymu. Rozbicie jednej z najważniejszych, ulokowanej w zakładzie sukienniczym Aianiego, stanowiło przykład skuteczności żuawów.

W Wiecznym Mieście trwała wojna podjazdowa, a potyczki często prowokowali garibaldczycy, którzy dopuszczali się ohydnych aktów profanacji w kościołach i innych obiektach kultu. Niewykluczone, że była to strategia samego Garibaldiego – wrogiego katolicyzmowi, wysoko postawionego wolnomularza, wokół którego bracia z loży próbowali zbudować świecką, „obywatelską religię” (szerszy kontekst: zob. Płonące umysły J. H. Billingtona). Dla oddanych katolickiej ortodoksji żuawów takie występki stanowiły silny punkt zapalny i ogromnie motywowały do walki, zwiększając przy tym morale. Z opisu Morawskiego wynika, że podczas jednej z potyczek 84 żuawów skłoniło do ucieczki w popłochu 1200 wojowników Garibaldiego. Patrząc z dzisiejszego punktu widzenia, gdy Kościół jest nastawiony pacyfistycznie, dziwić może bezlitosne wymierzanie sprawiedliwości profanatorom.

Kluczowa dla papieskich żuawów bitwa została stoczona pod Mentaną w 1867 r. M. Suchanecki w tytule swojego opracowania określił ją mianem „bitwy o duchową przyszłość Europy”. Niewątpliwie bitwa ta obala mit o żuawach jako „papierowej armii”. Do walki stanęło około 3000 Francuzów z armii Napoleona III, który nadal wspierał niezależność papieża, oraz 3000 żuawów, a naprzeciw nich 6000 żołnierzy Garibaldiego. Wspomniani Francuzi należeli do tzw. Legionu Antibes – oficjalnie byli ochotnikami zwolnionymi ze służby. Żuawi tymczasem w ciągu 7 lat zwiększyli swój potencjał bitewny, przy znacznym wkładzie gen. Hermanna Kanzlera – papieskiego ministra wojny, odpowiedzialnego za reorganizację i rozbudowę papieskiej armii. Po miesiącu partyzanckich walk 3 listopada 1867 r. strona francusko-papieska odniosła zwycięstwo, któremu pomogła dezercja wielu zwolenników słynnego rewolucjonisty, niedostatecznie przeszkolonych i przygotowanych, a także wykorzystanie odtylcowych karabinów Chessepota, których debiut okazał się bardzo skuteczny (użyto także, choć na mniejszą skalę, równie nowatorskiej konstrukcji Remingtona).

Cezurę końcową oficjalnego funkcjonowania żuawów przyniósł rok 1870, w którym Francja wypowiedziała wojnę Prusom, a mediacje oferowane królowi Wilhelmowi I przez Piusa IX zostały odrzucone. Żuawi z Francji stanęli wówczas przed dylematem: pozostać u boku papieża, broniąc jego beznadziejnej sprawy, czy podjąć walkę za Francję w ojczyźnie? Na morale negatywnie wpłynęła klęska spod Sedanu i uwięzienie Napoleona III, a co gorsza, w szeregach papieskiej armii znaleźli się przedstawiciele dwóch zwaśnionych stron. 20 września przypuszczono decydujący atak na Rzym, na który Pius IX zareagował rozkazem natychmiastowego poddania miasta, wydanym przy bramie Porta Pia, a już następnego dnia armia żuawów została rozwiązana. Był to zarazem kres doczesnej władzy papieża – dzielni żuawi nie byli w stanie stawiać skutecznego oporu bez wsparcia francuskiego.

Pochodzenie papieskich ochotników

Początkowo większość ochotników stanowili Francuzi i Belgowie, w większości pochodzenia arystokratycznego, co nie stanowiło reguły w tej formacji. Najdokładniejsze dane dotyczące składu personalnego żuawów zostały podane przez rzymskiego korespondenta „New York Herald” i odnoszą się do sytuacji z maja 1868 r., gdzie wymienia się 1910 żołnierzy z Holandii, 1301 z Francji, 686 z Belgii, 157 pochodzenia włoskiego, 135 z Kanady, 101 z Irlandii, 87 pochodzenia niemieckiego, a także mniej licznych przedstawicieli innych nacji i narodów (w tym 12 Polaków), którzy łącznie składali się na armię liczącą 4592 mężczyzn. Do września 1870 r. największy przyrost odnotowali Kanadyjczycy, osiągając liczbę około 400 mężczyzn.

Ogółem między 1861 a 1870 rokiem około 7000 mężczyzn z całego świata oddało się pod rozkazy papieża. Liczba ta znacznie odbiega od wstępnych szacunków, które dochodziły do 40–50 tysięcy. Służba trwała od 6 miesięcy aż do 10 lat, a skład ilościowy zmieniał się w czasie. W 1869 r. znaczna część żuawów wróciła do rodzin, gdyż nie spodziewano się dalszych działań wojennych (Morawski, s. 21). Wśród żuawów pojawiło się wiele postaci słynnych, a także kontrowersyjnych – być może najciekawszy przypadek to pochodzący ze Stanów Zjednoczonych John H. Surrat, który przybył do Rzymu pod zmienionym nazwiskiem, uciekając od odpowiedzialności za zaangażowanie w spisek wymierzony w Abrahama Lincolna. Dzięki ucieczce uniknął powieszenia, a taki los spotkał pozostałych konspiratorów. Podczas papieskiej służby został rozpoznany i zaaresztowany.

W niektórych krajach starano się wykorzystać sytuację zaistniałą w Rzymie dla podkreślenia swego przywiązania do papieża i religii katolickiej. Taka sytuacja wystąpiła choćby w Stanach Zjednoczonych – Freeman’s Journal informował o zaangażowaniu wpływowych duchownych, możliwości szybkiego zebrania 500 ochotników i uzyskania stałego wsparcia finansowego. W tym przypadku deklaracje nie szły w parze z czynami. Istotnie, drobna pomoc została udzielona, ale choćby z uwagi na ludność kraju zaangażowanie Amerykanów należy uznać za znikome. Sytuacji nie uławiały uwarunkowania prawne – w Stanach Zjednoczonych niemal wykluczano służbę pod komendą zagranicznego władcy (nt. żuawów amerykańskich i kanadyjskich zob. prace Howarda R. Marraro).

Odmiennie sytuacja kształtowała się w Kanadzie, a zwłaszcza w jej francuskojęzycznej prowincji Quebec. Hasło „krucjaty XIX wieku”, głoszone z ambon, poruszyło katolików, a specjalnie powołany Komitet Centralny prowadził negocjacje z papieżem, ustalając warunki kanadyjskiego zaangażowania. Kobiety organizowały się w grupy szyjące mundury, a Napoleon Bourras, jeden z najsłynniejszych ówcześnie artystów, zaprojektował flagę kanadyjskich żuawów. Dążono do tego, by Kanada przodowała w działaniach podejmowanych w obronie Piusa IX i jego doczesnej domeny. Przez pewien czas liczba ochotników spowodowała chwilowe wstrzymanie rekrutacji. W lutym 1868 r. w Montrealu nastąpiła jedna z największych uroczystości religijnych w historii kraju, kiedy poświęcono sztandar i wręczono go pierwszemu oddziałowi żuawów wyjeżdżających do Rzymu. Katedra miała zgromadzić kilkanaście tysięcy osób. Kanadyjscy żuawi podróżowali do Europy przez Nowy York, przez co o ich poczynaniach obficie donosiła prasa po obydwu stronach granicy. „New York Times” w wydaniu z 22 lutego 1868 r. docenił zaangażowanie sąsiadów, wyrażając przy tym pesymistyczne przekonanie, że koniec doczesnej władzy papieża jest bliski. W marcu do Rzymu przybyło około 136 żuawów. Imponowali wyposażeniem i strojem, co tylko podjudzało ogarniętych rewolucyjną gorączką Rzymian (inf. o Kanadyjczykach i amerykanach od Marraro). W 1968 r. czasopismo „Macleans” zamieściło artykuł na temat żuawów, w którym zamieszczono wypowiedź majora Paula-Emila Laurenca, dowódcę Trzeciego Batalionu Papieskich Żuawów Quebecu – jednostki, która symbolicznie podtrzymuje spuściznę ochotniczej armii, zapewniając oprawę wydarzeniom społecznym i odbywając wspólne szkolenia. Laurenc oznajmił: „Oczywiście Watykan nie jest dziś zagrożony atakiem, ale utrzymujemy formę na wypadek, gdyby coś się stało” (artykuł z 1 stycznia 1968 r.). Podobne przejawy kultywowania dziedzictwa żuawów odnajdziemy też w innych państwach.

Na osobny akapit zasługuje przypadek Belgii, która dostarczyła papieżowi około 2000 żołnierzy, co zaniepokoiło zarówno duchownych, jak i świeckich. Obawiali się oni, że młodzież masowo rzuci się do walki, ulegając romantycznemu wręcz przeświadczeniu o potrzebie „ostatniej krucjaty” – analogię historyczną stanowi tu tzw. krucjata dziecięca z 1212 r., która zakończyła się całkowitą klęską. Wprawdzie rekrutacja nieletnich nie była popierana przez władze świeckie, ale wiadomo co najmniej o kilku szkołach średnich, które dostarczały rekrutów. Niższe seminarium w Roeselare utrzymywało korpus żuawów od 1869 aż do 1960 r. – jego członkowie, ubrani w odświętne stroje i uzbrojeni w drewniane karabiny, uświetniali szkolne wydarzenia, a także podtrzymywali historyczną pamięć. Nie był to przykład odosobniony, także w innych placówkach, zwłaszcza jezuickich (np. w Mons), w rozmaity sposób odnoszono się do tradycji żuawiej.

Wątek polski

Zgodnie ze stanem wiedzy autora obecność Polaków w szeregach armii papieskiej nie została dotychczas dokładnie zbadana. Na ogół były to postacie doświadczone w walkach powstańczych, często pochodzenia szlacheckiego bądź arystokratycznego. Najsłynniejszym polskim żuawem był niewątpliwie Adam Dąbrowa-Morawski, powstaniec z 1863 r., kawaler orderu Virtuti Militari, po służbie u papieża członek Białych Krzyżowców Sahary, zwalczających handel niewolnikami. 17 kwietnia 1937 r. „Światowid” poświęcił mu całostronicowy artykuł. Morawski za najlepszą rzecz w swoim życiu uważał doczekanie niepodległości Polski. Było mu dane osobiście zasalutować marszałkowi Piłsudskiemu i Rydzowi-Śmigłemu, a zmarł w swoim majątku w Marcinkowicach w 1941 r., w wieku 100 lat (zmarł jako ostatni żuaw, ale dłużej żył Ludwik hr. de Courten, zmarły w wieku niemal 102 lat).

Pamiętnik Morawskiego stanowi ciekawe źródło pokazujące życie codzienne żuawów, procedury, troski i rozrywki. Autor, werbując się w 1865 r., posiadał listy referencyjne od wpływowych osób, świadectwa od rodziców i miejscowego proboszcza, świadectwo od władz swojego kraju, a także wniósł 60 franków opłaty. Procedura trwała łącznie około dwóch miesięcy. W Rzymie pomagał mu kpt. Onufry Korzeniowski oraz gen. Józef Szymanowski – ten ostatni także służył Piusowi IX, od którego nie przyjął tytułu generała, chcąc dołączyć do armii w charakterze prostego żołnierza. Morawski wraz z generałem miał audiencję u papieża, który wywarł na nim piorunujące wrażenie. Zgodnie z jego zapiskami codzienna musztra poranna i popołudniowa zajmowała łącznie 7 godzin, a w ciągu doby pozostawało zaledwie kilka wolnych godzin. Odnotował niezwykle życzliwe przyjęcie przez żuawów, którzy pozdrawiali się okrzykiem: „Vive Pie IX!”.

Na kartach wspomnień pojawia się także bliżej nieznany hrabia Romer. Morawski wraz z towarzyszami broni założył oddział Towarzystwa św. Wincentego a Paolo, niosącego pomoc ubogiej ludności w miejscach stacjonowania żuawów. Pierwsze Bractwa Miłosierdzia pojawiły się we Francji w XVII wieku. Dochód ze sprzedaży wspomnień Morawskiego, zgodnie z informacją na stronie tytułowej, został przeznaczony na wsparcie tej organizacji. Na kartach wydawnictwa możemy także odnaleźć innych Polaków, choć z tekstu nie wynika jasno, czy byli oni żuławami, czy np. należeli do francuskich ochotników bądź osiedli w Rzymie już wcześniej. Autor wymienia Bronisława hr. Stablewskiego, poległego podczas bitwy, niewymienionego z imienia hrabiego Raczyńskiego, Ferdynanda Morawskiego (powstańca roku 1863), Władysława Kracewicza, Władysława de Dombrowicz Gawranowicza, a także kapitana Juliusza Bongersa, który miał walczyć w oddziale uzbrojonym w kosy. Niektóre źródła wspominają, że w momencie rozwiązania jednostki żuawów Polacy i Rosjanie (podani łącznie) stanowili 7 osób.

Morawski informuje także o staraniach niektórych Polaków w roku 1866, podejmowanych na rzecz stworzenia polskiego pułku żuawów, składającego się z Poznanian i mieszkańców Galicji. Planowano, by musztra odbywała się w języku polskim, a strój nawiązywał do tradycji polskiej: „mundur biały w guście czamarki, spodnie błękitne, szerokie, wpuszczane w buty, krakuski amarantowe z białym barankiem i piórkiem, płaszczyk z kapturkiem błękitny z podszewką amarantową” (s. 73). Na koncepcje przychylnie spojrzeli niewymienieni z nazwiska generałowie (prawdopodobnie jednym z nich był J. Szymanowski), ale na przeszkodzie stanęła okupacja francuska. Delegacja polska, która prosiła papieża o zgodę na utworzenie polskiego legionu w armii papieskiej, spotkała się z życzliwością, której jednakowoż Pius IX nie mógł wyrazić publicznie, z uwagi na konkordat z Rosją z 1847 r.

Jakie żuawi mają znaczenie dla Polski? Nie wiemy, jaka byłaby odpowiedź na apel papieża, gdyby sytuacja na ziemiach polskich była inna i sprzyjała zaangażowaniu w zewnętrzny konflikt. Wprawdzie tylko kilkunastu Polaków przybyło do Wiecznego Miasta, by stanąć w szeregach żuawów, jednak możemy pokusić się o dwie interpretacje ich motywacji w oparciu o zapiski Morawskiego. Jednym z okrzyków wznoszonych przez żuawów było hasło: „Niech żyje papież-król!”. Dla autora wspomnień biskup Rzymu, będący wówczas doczesnym władcą Państwa Kościelnego, mógł stanowić jakąś namiastkę własnego monarchy. Pius IX słynął zresztą z życzliwości dla Polaków i wspierania sprawy niepodległościowej, choć zazwyczaj nie mógł robić tego wprost. W 1877 powiedział: „Ci biedni Polacy nie mają teraz swojego monarchy. Dobrze więc, ja będę w Rzymie ich monarchą” (J.S. Pelcza, Pius IX i Polska). Drugi trop to porównanie Piemontczyków do Moskali, które Morawski poczynił na stronie 82, gdzie wyraził oburzenie z powodu opowiedzenia się niektórych dzienników polskich po stronie wrogów papieża. Zaznaczył, że ludność państwa papieskiego i najeźdźców różni wiele kwestii, a łączy wzajemna nienawiść. Przekonywał, że Polacy stanowią naród bardzo wojowniczy, ale nie posiadają zmysłu politycznego, a przez to uratować ich może jedynie wierność Kościołowi – w taki sposób Morawski uzasadniał swoją walkę w szeregach żuawów.

Zakończenie

Na żuawów niemal zawsze patrzono w sposób skrajny – zwolennicy sprawy papieskiej uważali ich za bohaterów czy wręcz krzyżowców, którzy odważnie bronili upadającego ładu. Przeciwnicy tymczasem starali się w nich dostrzegać młodocianych, spragnionych ważeń awanturników, goniących za przygodą i bohaterstwem. A jaka jest prawda? Faktem jest, że żuawi sukces w większych bitwach odnosili przy wsparciu francuskim, dopiero łącznie z ochotnikami z tego kraju stanowiąc wystarczający potencjał militarny. Trudno jednak ocenić wagę pomniejszych zadań i przysług na rzecz papieża i jego poddanych, choćby podczas wspomnianej wyżej epidemii. Ich wzniosłe, rycerskie pobudki zapewniają historii żuawów nutę romantyzmu, jednak nie może ona przysłaniać licznych zasług.

CZYTAJ RÓWNIEŻ: Monarchia europejska wczoraj i dziś

Zagadnienie to doczekało się ponadto specyficznej literatury, w której żuawi stanowią przykład wzorcowej pobożności katolickiej. Szczególny przykład stanowi książka Za dwóch ojców Canona Servaasa Daemsa, wytwór fikcji, który został przełożony na kilka języków obcych. Jeden z jej bohaterów, młody chłopak modlący się o uzdrowienie matki, po jej powrocie do zdrowia dochodzi do przekonania, że wstępując do żuawów, będzie mógł uczynić znacznie więcej, niż tylko się modlić. Oddanie ludzi młodych to jeden z głównych motywów XIX-wiecznej literatury katolickiej. Podejmowała je choćby hrabina de Segur.

Po formalnym rozwiązaniu liczni żuawi wykorzystali zdobyte doświadczenie, angażując się między innymi w III wojnę karlistowską w Hiszpanii, a także w konflikt francusko-pruski po stronie Francji. Dziś nie odnajdziemy ich na polach bitew, ale nie oznacza to, że przestali istnieć. Ich dziedzictwo jest kultywowane nadal, a grupy rekonstrukcyjne przypominają o aktach bezinteresownego bohaterstwa. Stanowią wzór do naśladowania, nie tylko dla katolików, ale dla wszystkich ludzi, którzy idee stawiają ponad materialnymi korzyściami.

Artykuł został pierwotnie opublikowany w kwartalniku “Myśl Suwerenna. Przegląd Spraw Publicznych” nr 1-2(7-8)/2022.

Grafika: Wikimedia Commons

 

Skip to content