Od 2018 handel niedzielny został ograniczony, choć patrząc na polskie realia lepiej pasowałoby określenie zmieniony. Zakupy robione w niedzielę zanikły lub przyjęły formę wizyt w „placówkach pocztowych”, „sklepach monopolowych”, czy też „placówkach medycznych”. Ustawa z dnia 10 stycznia wywołała kontrowersje wszędzie, zdziwiła nas pozytywna opinia Lewicy w jej temacie oraz ambiwalentne podejście niektórych prawicowców zasłaniających się wolnością gospodarczą. Niemniej niedziele niehandlowe przynajmniej na papierze są faktem, o ile nie mówimy o okresie przed świętami Bożego Narodzenia. Dlaczego ten spór istnieje?
Warto na wstępie zaznaczyć, iż wprowadzenie niedziel niehandlowych było jedną z obietnic wyborczych PiSu, co wpłynęło także na odbiór tej ustawy. Primo, połączyło to kwestię niedziel niehandlowych z poparciem lub jego brakiem dla partii rządzącej. Drugim aspektem była kwestia chrześcijańska. Logiką, jaką jest kwestia trzeciego przykazania (Pamiętaj, abyś dzień święty święcił) oraz zalecenia odnośnie odpoczynku w niedzielę i możliwości uczestnictwa w mszy świętej połączona z naciskiem na wiarę katolicką w retoryce Prawa i Sprawiedliwości obróciliśmy niedziele niehandlowe w manifest pro-katolicki. Na ile jest to trop prawdziwy? Patrząc na Polskę – być może, szczególnie zważywszy na poprzednie rządy powiązane ze stroną bardziej liberalną. Można by było także robić odniesienia do innych wyznań, zamknięte sklepy w dzielnicach żydowskich na Zachodzie podczas Szabatu, zamknięte w Ramadan restauracje… Faktem jest iż ustawodawca musiał wziąć pod uwagę religijność Polaków. W sytuacji, w której zdecydowana większość naszych rodaków wyznaje katolicyzm (a ci wyznający prawosławie, na przykład z Białostocczyzny także świętują w niedzielę) siódmy dzień tygodnia wydaje się idealnym kandydatem na dzień wolny od pracy, dużo bardziej intuicyjny od soboty, czy też dowolnego innego dnia. Kolejną kwestią jest sam odbiór niedzieli, widoczny w najbardziej trywialnych sytuacjach. Mówimy o otwarciu obiektu w „niedziele i święta”, o rozkładzie autobusów w „soboty i święta”… Nawet w tak zlaicyzowanym mieście jak Warszawa niedziela służy za synonim świąt. Sam w sobie kodeks pracy robi także wyjątek dla niedzieli – jest to ten dzień, w którym nie wolno zatrudniać nieletniego, nawet gdyby chciał.
Jednak nie samym katolicyzmem polskie prawo odnośnie niedziel handlowych żyje. Duże znaczenie mają także związki zawodowe, w szczególności Solidarność, domagająca się wręcz zaostrzenia obecnej ustawy. Co ciekawe, nawet Gazeta Wyborcza twierdzi, iż posiadający dzieci pracownicy są zadowoleni z zakazu handlu w niedzielę. Po przeprowadzeniu sondażu 18 lutego 2018 roku wyszło, że aż 53% kasjerek dzietnych zdecydowanie popiera ustawę, kolejne 17% jest na „tak”. Aż 76% ankietowanych pracowników-rodziców uznało, że dzięki ustawie będą mieli więcej czasu dla siebie, rodziny i znajomych.
Warto też zaznaczyć, że w retorykę „niedzieli dla rodziny” weszli sami w sobie posłowie Prawa i Sprawiedliwości, w tym Bartłomiej Stawiarski, zarzucający zwolennikom handlowych niedziel chęć robienia z kasjerów pariasów pozbawionych możliwości zobaczenia własnych dzieci, by te mogły zostać nakarmione. Wspominane są także patologie, pokroju pozbawiania pracowników świąt i konieczności odpoczynku po ruchliwych sobotach.
Retoryka o prawach pracowniczych jest wbrew pozorom dosyć przekonująca, o czym świadczy poparcie dla zakazu handlu w niedzielę ze strony lewicy. Istotny jest także fakt istnienia takich ograniczeń w państwach Zachodu, w tym w zlaicyzowanej Francji, czy Austrii lub Niemczech, gdzie niehandlowe niedziele są standardem od lat. Nad Sekwaną ten przepis obowiązuje od 1906 i dopuszcza wyjątki jedynie powiązane z handlem rybami lub pieczywem a od 2009 zezwala na strefy handlu w miejscach wyznaczonych przez lokalne merostwo, co ma głównie związek z turystyką. Niemniej występuje tu konkretne wymaganie- pracownik musi otrzymać podwójność pensji i ma prawo odmówić. Warto tu także zaznaczyć, że niedzielny zakaz handlu miał miejsce także na Węgrzech, jednak w związku z niezadowoleniem społecznym został on usunięty. W Polsce nie miała miejsca żadna fala protestów w związku z brakiem czynnych sklepów w siódmy dzień tygodnia.
Niemniej często podnoszony jest argument anegdotycznego niezadowolenia społecznego na zasadzie rzewnych artykułów o kolejkach w sobotę, czy też niemożności dostania świeżego ciasta, co jest dosyć absurdalne zważywszy na fakt, iż kawiarnie oraz cukiernie mogą swobodnie prowadzić działalność w niedzielę (z czego te drugie raczej nie korzystają). Pojawia się także kwestia studentów i pracowników, którzy rzekomo nie mają czasu zrobić zakupów w tygodniu ze względu na koniec pracy/nauki około 17/18, odebranie dzieci (jeśli je posiadają) ze świetlic etc. Owszem, z całą pewnością taka grupa istnieje, jednakże nie jest możliwe by każdy student miał codziennie zajęcia od 6 do 22, analogicznie pracownik. Pada także zarzut chrystianizacji polityki i dostosowania sklepów pod większość. Warto tu jednak wspomnieć, że działalność handlowa powiązana z dewocjonaliami jest możliwa także w niedzielę. Jeżeli żyd chce prowadzić w niedzielę koszerną restaurację i sprzedawać pod synagogą Menory to ma do tego pełne prawo.
Argumentem, który trzeba niestety rozważyć jest kwestia obchodzenia prawa. Niestety, gdyż argument „niezależnie, czy X będzie legalne, czy nie i tak będzie miało miejsce” jest argumentem z definicji martwym i prowadzącym metodą równi pochyłej do legalizacji każdego przestępstwa. Nie zmienia to faktu, że obchodzenie prawa poprzez ustanawianie sieci sklepów placówkami pocztowymi jest realnym problemem. Powoduje to swoiste zawieszenie między uczciwą konkurencją- jeżeli jedna sieć zdecyduje się na „zostanie placówką pocztową/medyczną/(…)” inna staje się ofiarą monopolu, jako, że sama takiej działalności prowadzić nie może. Czy jest na to rozwiązanie inne niż całkowite zezwolenie na handel w niedzielę? Nie. Czy można to zwalczać w inny sposób? Tak, chociażby drogą coraz to innych regulacji. Jednakże dużą rolę musi odgrywać także pomijane zawsze przez ustawodawcę społeczeństwo. Jeżeli obywatel nie będzie chciał kupować w niedzielę to i sklep przestanie w nią działać. Do tego jednak potrzeba zatrzymania laicyzacji społeczeństwa lub znieczulicy społecznej, co wydaje się trudniejsze od kolejnych ograniczeń dla przedsiębiorców.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Fredegar Bolger. Hobbit, który pozostał. Chestertonowskie poczucie patriotyzmu wśród ludu Shire
Dyskusja o niedzielach handlowych będzie powracała wraz z kolejnymi ruchami w tej kwestii. Niezależnie, czy zakaz handlu się utrzyma, czy nie argumenty pozostaną takie same do czasu pełnej automatyzacji sektora sprzedaży, a i wtedy potrzebni będą chociażby ochroniarze. Drogą, którą widzimy do dyskusji w tym temacie jest poddanie w debatę mitów, które pojawiają się w przestrzeni publicznej. Jednak i tu – nastroje społeczne nie zawsze będą chciały uwzględnić prawdy.
Grafika: pixabay.com