Myśl Suwerenna

Fabryka troglodytów, czyli konsekwencje oświatowego liberalizmu

🕔 Artykuł przeczytasz w 15 min.

Jak pisał w jednym ze swoich esejów prof. Feliks Koneczny „Aż do XVI wieku nikt nie pomyślał, iżby państwo miało zajmować się szkolnictwem. Przez całe wieki szkoły były monopolem Kościoła, nie z zasady wcale, lecz z konieczności, bo tylko duchowieństwo mogło udzielać nauki książkowej, gdyż tylko ono ją posiadało”1. Jednakże państwo nadeszło, „położyło łapę” na szkolnictwie i nigdzie ruszać się nie zamierza. Bez względu na to jak dalece ku dawnym wzorcom nie sięgałaby nasza wola powrotu do wychowawczego ancien regime’u, musimy się pogodzić z istnieniem tego stanu rzeczy i poszukać drogi, jaką należy obrać, by wykorzystać posiadane narzędzia jak najlepiej do realizacji konserwatywnych postulatów.

Ponad 30 lat eksperymentu liberalnego zdecydowanie naszej Ojczyźnie nie służy, wyniszczając społeczeństwo niczym choroba zdrowy organizm. Do tego co zniszczył materializm socjalistyczny dokłada swoje dzieło materializm liberalny, odzierając naród z wyższych wartości, pozbawiając tożsamości, kultury i sprowadzając do roli bezmyślnych konsumentów. Jednym z podstawowych pól bitewnych, na których starcie z liberalizmem ma znaczenie fundamentalne jest pole oświaty. Niestety, o edukacji na ogół mówi się tylko w kontekście obrony przed demoralizacją ze strony lewicowo-liberalnych aktywistów przy okazji postulatów tzw. edukacji seksualnej, czy wydarzeń takich jak „tęczowe piątki”. Zdecydowanie rzadziej mówi się o edukacji w kontekście postulatów pozytywnych i programie działania. Na tym właśnie chcielibyśmy się skupić, może nie przedstawiając pełnego programu, jednak chcąc wnieść kilka naszych uwag w nadziei, że będą one stanowić przyczynek do dalszej dyskusji.

Wyjdźmy od stwierdzenia, że człowiek jest istotą społeczną. Rzecz z pozoru prosta i zrozumiała, jednakże liberałowie zdają się nie dostrzegać konsekwencji jakie z tego faktu płyną. Człowiek żyje w społeczeństwie i potrzebuje go do pełni rozwoju materialnego oraz duchowego. Co więcej, niewiele byśmy osiągnęli jako cywilizacja, gdybyśmy nie rozumieli istoty społeczeństwa oraz działania w ramach dobra wspólnego, myśląc jedynie o swoim indywidualnym interesie. Całe doniosłe dziedzictwo cywilizacji łacińskiej to efekt funkcjonowania we wspólnocie, nie zaś bezładnego zbioru jednostek2. Logiczną konsekwencją życia społecznego jest stwierdzenie, że musi się ono opierać o pewien fundament aksjologiczny. Ten zaś wynikać musi z określonego źródła, które wspólnie jest uznawane przez całe społeczeństwo, trudno bowiem mówić o jego funkcjonowaniu jeśli poszczególni jego członkowie wyznają inne, nierzadko sprzeczne normy moralne. Skąd ta uwaga przy temacie oświaty? Weźmy pod uwagę źródłosłów terminu „edukacja”. Z języka łacińskiego educare – „kształcić”, „edukować”, ale także „wychowywać”3. I właśnie to ostatnie znaczenie wskazuje na jeden z elementów edukacji, który dotyczy powyższego zagadnienia. Jeśli jednym z zadań oświaty jest wychowanie, to w oparciu o jakie normy moralne ma się ono odbywać? I kogo chce wychować współczesna liberalna lewica, jeśli odrzuca istnienie obiektywnych wartości, uznając że każdemu należy zostawić niczym nieskrępowaną możliwość życia w oparciu o własny światopogląd?

Bezalternatywnym źródłem norm moralnych w obrębie cywilizacji łacińskiej pozostaje religia katolicka. Wielu, zwłaszcza tym, którym z jej nakazami nie po drodze, może się to nie podobać ale taka jest prawda. Moglibyśmy oczywiście przyjąć inne źródło, jednak nie pozostałoby to bez istotnego wpływu na krąg cywilizacyjny, w obrębie którego pozostajemy. Tak długo, jak długo przyznajemy się do tego dziedzictwa, trzymamy się tego fundamentu, zwłaszcza, że jest to fundament pewny, sprawdzony i niezawodny. Liberałowie mogą, jeśli chcą, uprawiać intelektualną gimnastykę, deklarując przywiązanie do, jakkolwiek rozumianych, europejskich korzeni, jednakże nie uznając norm płynących z religii katolickiej, nie uznają tym samym swojej przynależności do cywilizacji europejskiej, zaś ich dziedzictwo korzenie ma krótkie, bo sięgające krwawej rewolucji, która wstrząsnęła Francją pod koniec XVIII wieku. Niewiele ona ma jednak wspólnego, poza geografią, z kulturowo rozumianą europejskością, gdyż gruntuje się ona na ruinach tego, co w Europie zburzyła i wypaliła ogniem.

Wiemy jednak, że nasza kondycja daleka jest od doskonałej. Nie tylko nasze instytucje polityczne trawione są przez liberalny nowotwór ale dotarł on już również do samego serca Europy, a więc Kościoła. W tej sytuacji zastanawia, co możemy zrobić jeśli instytucje, które jeszcze nie tak dawno były ostatnim szańcem obrony przed rewolucjonizmem, dziś nie mają sił, by rewolucji się przeciwstawić. Odpowiedzią niech będą słowa, które Sienkiewicz włożył w usta pułkownikowi Wołodyjowskiemu, gdy ten bronił Kamieńca Podolskiego przed osmańską nawałą: „wyleci brama, to się zza wału będziem bronić; wyleci wał, to przedtem usypiem i drugi – i tak dalej, póki łokieć gruntu będziem czuć pod nogami.”4 Wzorem więc Małego Rycerza należy nam bronić się nadal, jeśli nawet kolejne instytucje, które powinny stanowić naszą twierdzę, zawodzą. Pozostają nam więc kolejne szańce, którymi są wszelkie organiczne wspólnoty, których fundamentów moralnych liberałom nie udało się jeszcze zdekonstruować – a więc stowarzyszenia, parafie, niepubliczne szkoły (w tym konfesyjne). Należy więc bronić tego, czego bronić można, by następnie, gdy nadarzy się sposobność, odzyskiwać to, co nam wyrwano.

Meandry liberalnej edukacji

Zacznijmy od podważenia fundamentalnego hasła liberałów – neutralności światopoglądowej. Liberałowie twierdzą, że państwo powinno być neutralne w tej kwestii i nie narzucać nikomu tego co słuszne, rozszerzając ten postulat również na członków społeczeństwa. Jednak… czy to nie stanowi właśnie narzucenia konkretnego światopoglądu? Co jeśli ktoś nie chce uznać zasady neutralności światopoglądowej? Jest to w istocie paradoks tego poglądu i sprawia on, że jego realna implementacja skutkowałaby kompletną anarchią – jak bowiem narzucić (a narzucać nie wolno) komukolwiek podstawowe choćby normy społeczne, moralne czy polityczne, jeśli muszą one wynikać z jakiegoś określonego źródła? Jest to oczywisty nonsens, choć trzeba przyznać, że niezwykle atrakcyjny dla szerokich rzesz, na które idea skupienia się na własnym ego i pozbycia się balastu społecznych zobowiązań robi wrażenie. Po co być częścią społeczeństwa i przestrzegać jego norm, jeśli można pogrążyć się w życiu doczesnym, opartym na nieograniczonym hedonizmie i konsumpcjonizmie. Szeregowy obywatel, wyzwolony spod „ucisku” wyższych idei, z chęcią na to przystanie, a żadna korporacja szukająca sposobu na zwiększenie swoich zysków temu się nie sprzeciwi. Kto będzie kupował przeróżne gadżety w kolorach tęczy w zawyżonej cenie, jeśli nie światły obywatel z wielkich ośrodków miejskich, który uwierzył, że nic w swoim życiu nie musi ale wszystko może? Pozwalając sobie na małą dygresję w kierunku tematu przewodniego niniejszego wydania kwartalnika, chcielibyśmy również zwrócić uwagę, że to zanik pojęcia odpowiedzialności w znacznej mierze przyczynia się do pogłębiającego się kryzysu demograficznego – po cóż światłemu obywatelowi dzieci, które generują koszty i odbierają radość (acz dość płytko rozumianą) z życia?

Na podstawie powyższego widać jasno, że nawet ta neutralność światopoglądowa, która nominalnie niczego nikomu nie narzuca, musi opierać się na jakimś systemie wartości. Jednocześnie należy zauważyć, że cywilizacje powstawały wokół religii i w oparciu o nią tworzyły normy moralne i społeczne. Jeśli przyjrzymy się współczesnym ideologiom powstałym na trzeszczących w posadach pozostałościach naszej cywilizacji, możemy odnieść wrażenie, że wszystkie one są jedynie wypaczeniem chrześcijaństwa, z którego usuwano co się ideologom nie podobało, a dodawano, co było uznawane za użyteczne. Konserwatysta jednak, w myśl świętopawłowego „Badając wszystko, zachowujcie to, co szlachetne”5, będzie dążył do zachowania tego co dobrze służyło naszej cywilizacji, dlatego też konsekwentnie będziemy twierdzić, że jedyną zasadną podstawą moralną cywilizacji łacińskiej będzie katolicyzm, stąd też nieodzowne jest odrzucenie ograniczeń (paradoksalnie) narzucanych przez liberalizm i uznanie, że człowiek żyjąc w społeczeństwie, ma również obowiązki względem niego i ma też normy, którym podlega ograniczając własną, nieokiełznaną wolność.

Nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie oczywiście postulował, by wprowadzić przymus nauczania religii katolickiej w szkołach, jednakże należy przyznać rację tym, którzy domagają się, by etyka była obligatoryjnym przedmiotem nauczania wśród tych uczniów, którzy na lekcje religii (jakiejkolwiek) się nie zdecydują. Z punktu widzenia użyteczności społecznej dobrze by było oczywiście, gdyby uczeń w polskiej szkole miał możliwość poznać religię katolicką bez przekłamań narastającej od kilkuset lat propagandy oraz jej doniosły wkład w budowę naszej cywilizacji. Niemniej jednak, skupiając się na alternatywie w postaci lekcji etyki, należy zadać jedno podstawowe pytanie – jakiej etyki? Mówimy o tym, że etyka powinna być w szkołach nauczana, lecz jaka? Czy uczeń jedynie powinien poznać historię systemów etycznych, czy jednak poznawać konkretne normy moralne obowiązujące w jego społeczeństwie wraz z ich źródłem i podstawą? Odwołując się do przytaczanego już źródłosłowu educare będziemy stali na stanowisku, że słuszna jest druga opcja. Etyka w polskiej szkole będzie więc za swoje źródło obierała chrześcijaństwo, gdyż ono jest źródłem norm moralnych w naszym społeczeństwie.

Wśród Elojów i Morloków

Przyglądając się oświatowym postulatom środowisk liberalnych można odnieść wrażenie, że stoją one na rozdrożu między dwoma rasami znanymi z „Wehikułu czasu” H.G. Wellsa, chcąc z jednej strony uczynić z nas ukierunkowaną na pracę rasę Morloków oraz Elojów, żyjących w swoim infantylnym świecie, nie pojmujących świata takiego jakim on jest. Skąd u nas takie twierdzenie? Przyjrzyjmy się dwóm tendencjom obecnym wśród postulatów reform edukacyjnych, jakie najczęściej słyszymy w naszym kraju.

Ile razy słyszymy, że szkoła nie przygotowuje do życia? Ile razy usiłuje się nam wmówić, że nie potrzeba „aż” tyle lekcji historii, polskiego, czy też z drugiej strony – matematyki, chemii lub biologii? Zamiast tego uczmy się o tym, jak wypełniać PIT–y, jak rejestrować przedsiębiorstwa, jak pisać CV. Czy byłoby coś złego w nabywaniu takich umiejętności w toku edukacji szkolnej? Oczywiście nie. Jednak jest to z gruntu fałszywa dychotomia i twierdzenie, jakoby jedno miałoby być przeciwieństwem drugiego mija się z prawdą. Co więcej, naszym zdaniem wątpliwe jest, by rzeczywiście nauczanie takich praktycznych umiejętności wymagało tak wiele czasu, jak nauczanie tradycyjnych przedmiotów. Przypuszczalnie z powodzeniem wystarczyłby jeden, dodatkowy przedmiot szkolny, nazwijmy go „wychowaniem obywatelskim”, o niezbyt rozbudowanej ilości godzin w semestrze.

Można oczywiście poddawać w wątpliwość konkretny zakres programu nauczania, a jeszcze prędzej formę przekazywania wiedzy z poszczególnych dziedzin. Jednak w sytuacji, w której średnio człowiek nieporównywalnie więcej lat swego życia niż jego przodkowie, nawet jeszcze kilkadziesiąt lat temu, poświęca zdobywaniu wiedzy, można by jednak przyjąć, że wychodząc ze szkoły w wieku lat osiemnastu wypadałoby jakąś ogólną wiedzę o świecie posiadać. A to i tak byłoby mało wiedząc, że licząc kilka pokoleń wstecz, maturzysta miałby pewną świadomość swojej cywilizacyjnej tożsamości, będąc obeznanym choćby z samą tylko łaciną i wieloma dziełami literackimi, których z pewnością trudno dziś szukać w spisie lektur.

Przyjęta tendencja, że w szkole powinno nauczać się jedynie tego co „przydaje się w życiu” prowadzi do wniosku, że niepotrzebne są bardziej zaawansowane lekcje języka ojczystego niż takie, które pozwolą czytać i pisać oraz lekcji matematyki innych niż te, które pozwolą poradzić sobie z prostymi obliczeniami z życia codziennego. Zarzućmy historię, bo po cóż mamy wiedzieć kim jesteśmy lub jakie błędy zostały już w przeszłości popełnione? Odrzućmy biologię i chemię, bo jeśli będziemy chcieli zająć się choćby medycyną, to na studiach nas tego nauczą, a po co nam to w ogólnym wykształceniu? Odrzućmy geografię, mamy Google Maps. I choć śmiejemy się ze stereotypowych Amerykanów szukających Polski w Australii, nie mamy przecież powodów by sądzić, że stalibyśmy się tacy sami.

Międzynarodowe korporacje zacierają ręce czekając na nową, światłą młodzież poddaną liberalnej edukacji, jakże przydatnej w życiu, gdyż pozwoli ona napisać dobre CV, by znaleźć posadę, w której będziemy mogli zarabiać na przyziemne przyjemności, które te same korporacje z radością nam zaoferują. Stwórzmy ten sprawnie funkcjonujący, zamknięty układ, a z pewnością nikt więcej nie będzie narzekał – bo niby dlaczego, jeśli nikt nie będzie posiadał innej wiedzy niż swoje praktyczne umiejętności? Jeśli Sokrates mógł twierdzić, że świadom jest swojej niewiedzy, to po takiej edukacji nikt tej tezy nie powtórzy.

Z drugiej strony, choć nie pozostaje to bez związku z powyższym, neguje się zasadność lub postuluje ograniczenie przedmiotów, które pozwalają kształtować tożsamość i uczyć myślenia. Wiele tych przedmiotów wyrugowano skutecznie ze szkół już dawno, a naszym zdaniem bezwzględnie należy dążyć do ich przywrócenia. Tu więc się objawia ta druga strona medalu – podczas gdy z jednej strony postuluje się uczenie wiedzy jedynie praktycznej, to z drugiej ogranicza się, bądź wyklucza wiedzę, która kształtowałaby człowieka i dawałaby mu narzędzia do dalszego, samodzielnego poznawania świata takiego, jakim w rzeczywistości jest. Skazując go tym samym na kulturę masową i informacyjną papkę serwowaną przez media, podczas gdy nie posiadł on podstawowej zdolności – poszukiwania Prawdy. Być może należałoby stwierdzić, że to właśnie dziś, gdy ludzie bombardowani są natłokiem informacji z całego świata, takie narzędzia niezbędne są bardziej niż kiedykolwiek – lecz współczesne szkolnictwo działa na opak i tym bardziej tych narzędzi uczniowi odmawia. Dobrze, naszym zdaniem, opisał ten problem w poprzednim numerze „Myśli Suwerennej” Rajmund Klonowski, pisząc w swoim artykule, że dzisiejsza szkoła „uczy czytać – ale nie rozumieć, mówić pięknie i z patosem – ale nie ubierać w te piękne szaty treść, historyjek i faktów z historii – ale nie łączenia ich w logiczne ciągi przyczynowo-skutkowe”6.

Czego więc brakuje współczesnej edukacji? Łaciny, a być może i greki, by sięgnąć do podstaw naszej europejskiej tożsamości, by otworzyć świat antycznej literatury i filozofii, a warto także dodać, że znajomość języka Rzymian ułatwi poznawanie wielu współczesnych języków indoeuropejskich, które, jeśli same nie należą do romańskiej rodziny, to przynajmniej pełnymi garściami czerpią w swojej leksyce z języka Wergiliusza, Cycerona i Seneki. Brakuje też wspomnianego „umiłowania mądrości”, gdzie uczeń mógłby zetknąć się z Platonem, Arystotelesem czy wreszcie Akwinatą. Jeśli zaś potrzebujemy filozofii, to potrzebujemy również logiki – ileż absurdów współczesności padłoby, gdyby uczeń skutecznie przyswajałby choćby podstawy tej sztuki? Jeśli z kolei ograniczamy klasykę literatury na lekcjach języka polskiego, zaś muzykę czy plastykę traktujemy jako przeprowadzenie ucznia za rękę poprzez wszystkie epoki kulturalnej historii Europy, to gdzie uczeń ma zdobyć wrażliwość na Piękno? Jeśli nie nauczamy etyki – gdzie wrażliwość na Dobro? Jeśli nie nauczamy religii, filozofii, logiki – gdzie wrażliwość na Prawdę?

Oświatowa kontrrewolucja

Nie może istnieć społeczeństwo, w którym funkcjonują jedynie prawa i wolności indywidualne, brak zaś kompletnie obowiązków wobec społeczeństwa i funkcjonujących w jego obrębie wspólnot. Jeśli zaś przyjmujemy chrześcijaństwo za podstawę aksjologiczną naszej cywilizacji, toteż zastanówmy się, co takiego nam ono ofiarowuje w tym względzie, byśmy badając je zachowali jako szlachetne. Odwołajmy się raz jeszcze do słów prof. Konecznego, który pisze, że „W szkole katolickiej i opartej na cywilizacji łacińskiej nie trzeba osobliwych zabiegów o wychowanie obywatelskie. Szkoła taka, a przy tym ściśle pedagogiczna, przejęta jest zawsze duchem obywatelskim. Człowiek religijny, porządny i światły, ceniący swą osobowość i szanujący ją u innych, a przejęty altruizmem, będzie tym samym dobrym obywatelem polskim.”7

Jeśli zaś idzie o konkrety, w relacjach społecznych naucza Kościół rozumnego (!) posłuszeństwa wobec zwierzchności, tak państwowej, jak i wszelkiej innej, jakiej żyjąc w społeczeństwie zdarza nam się podlegać. Określa więc zakres posłuszeństwa, a także zakres zadań władzy, budując harmonijną współpracę w opozycji do państwa jako pewnego zła koniecznego, będącego aparatem opresji, jak niejednokrotnie zdają się klasyfikować je liberałowie. Jednocześnie ogranicza wolność poprzez normy moralne, zapobiegając przeobrażeniu się w anarchię8. Jak pisze papież Leon XIII: „wszelka kultura intelektualna okaże się niezdrowa, młodzież, nieprzyzwyczajona do bogobojności, nie zniesie ograniczeń prawego życia, nie ośmieli się nawet wyrzec się niczego ze swych namiętności i łatwo zostanie zwiedziona ku antypaństwowej działalności”9. Obywatel wychowany w duchu katolickim będzie więc znał swoje powinności względem wspólnot, w których uczestniczy, lecz będzie też wiedział kiedy narusza się jego prawa i wolności, gotów więc będzie sprzeciwić się tyranii. Obu tych umiejętności, naszym zdaniem, dotkliwie nam dziś brakuje.

Należy także uznać, że przystępując do odwojowywania szkolnictwa, nie można powielać patologicznych błędów ostatnich dekad, gdzie szkolnictwo poddawane jest kolejnym rewolucjom, które w założeniu mają pomóc, w efekcie zaś szkodzą. Zmiana musi być powolna, stopniowa ale konsekwentna. Nic nam nie pomoże wprowadzenie nowego przedmiotu szkolnego jeśli nie postawimy przedtem pytania o cel jaki chcemy tym osiągnąć – a naszym zdaniem tego pytania z reguły brakuje kolejnym reformatorom. Trzeba także pamiętać, że kryzys elementarnych instytucji naszej cywilizacji uniemożliwia pełną realizację naszych zadań (jak chociażby nauczać religii w szkołach, jeśli każdy, kto miał z nią w ostatniej choćby dekadzie do czynienia wie, że nie jest ona realnie nauczana, sam zaś kler bądź katecheci nie wydają się szczególnie zainteresowani przekazaniem nauk płynących z Ewangelii?). Należy więc dążyć zawsze do tego co w danych okolicznościach jest możliwe.

W pierwszym rzędzie należy uznać, że przeprowadzenie powszechnej i całościowej reformy w duchu katolickim nie będzie możliwe w państwie demokratyczno-liberalnym. Należy więc za cel obrać dążenie, by w powszechnym szkolnictwie zaistniały przedmioty takie jak alternatywna wobec religii etyka, nauczana w oparciu o normy moralne chrześcijaństwa, zwłaszcza że wiele z nich nie jest kwestionowanych nawet przez liberałów. Tę etyczną podstawę należy wzmocnić o elementarną wiedzę filozoficzną, to zaś spoić umiejętnością logicznego myślenia. Wyposażony w takie instrumenty obywatel będzie w znaczącym stopniu zdolny do odparcia liberalnej propagandy, choć ostatecznie i tak decydującym składnikiem będzie własna dyscyplina moralna – wszak Szatan, wraz ze swoim non serviam, jest pierwszym spośród liberałów, a jego hedonistyczna wolność zawsze w dziejach ludzkości stanowiła atrakcyjną alternatywę wobec życia cnotliwego. Trudno jednak zanegować, że wiedza oraz logika są bronią potężną, warto więc w nią uczniów uzbrajać.

Fakt, że wszystkiego nie można osiągnąć, nie oznacza że nie należy do tego dążyć, przynajmniej w obrębie mniejszych wspólnot. Wszakże, jak naucza jeden z idoli lewicowej młodzieży, Ernesto „Che” Guevara: „Bądźmy realistami, żądajmy niemożliwego”. Trzeba pamiętać o nauczaniu Kościoła, o którym przypomina m.in. papież Pius XI pisząc, że katolikowi wręcz nie wolno posyłać dzieci do szkół niekatolickich10. Warto więc, by świadomi katolicy, kierując się wolą wykuwania przyszłej, a dziś tak bardzo potrzebnej, elity intelektualnej i moralnej narodu, tej „arystokracji ducha”, organizowali się „we własnym zakresie”, dbając o wychowanie swoich dzieci w duchu tradycji polskiej i katolickiej. Najbardziej podstawowym rozwiązaniem będzie, dopuszczalna w obecnym stanie prawnym polskiej oświaty, edukacja domowa, ochoczo propagowana w konserwatywnych środowiskach katolickich. Ma ona tę przewagę, że dostępna jest praktycznie zawsze i wszędzie, więc również tam, gdzie porządnych szkół brakuje. Pozwala więc ochronić przed negatywnym moralnie wpływem polskich szkół, które stanowią dziś zderzenie wszelkich systemów wartości i metod wychowawczych oraz uczniów, nad którymi, jak się wydaje, nikt nie panuje, ani panować nie chce.

Jednocześnie trzeba brać pod uwagę, że rozwiązanie to już z historycznej perspektywy nie było regułą, a raczej rozwiązaniem właściwym domom szlacheckim, gdzie dzieci pod okiem guwernantek zdobywały wiedzę. Dziś zatrudnianie prywatnych nauczycieli może okazać się nazbyt kosztowe, nie każdy zaś posiada potencjał i wiedzę, by samodzielnie ją przekazywać. Trzeba również brać pod uwagę, że człowiek jest istotą społeczną, dobrze by więc było, by wychowywał się we wspólnocie nie tylko rodzinnej. Stąd też naszym zdaniem lepiej, by członkowie tych samych wspólnot i wyznający ten sam system wartości (a więc parafie, wszelkie wspólnoty religijne, duszpasterstwa ale także w pełni świeckie stowarzyszenia osób wyznających wspólne wartości naszej cywilizacji) dążyły do tworzenia szkół niepublicznych, które gwarantowałyby zarówno odpowiedni poziom merytoryczny jak i moralny edukacji. Warto tu rozważać postulaty takie jak bon oświatowy, które mogłyby pomóc w uniknięciu podwójnego finansowania oświaty, gdyby budżet państwa danej placówki nie dofinansowywał, a rodzice posyłający do takiej szkoły dzieci zmuszeni byliby do dodatkowych opłat za nauczanie, które już raz finansowali w swoich podatkach.

Ku odbudowie społeczeństwa

Po latach komunistycznych, a następnie liberalnych eksperymentów na żywej tkance narodu niezbędne jest odbudowanie społeczeństwa w duchu cywilizacji łacińskiej. Nie da się tego dokonać bez częściowej chociażby sanacji systemu oświaty, dlatego też pozwoliliśmy sobie podzielić się z Czytelnikiem paroma naszymi ideami, w nadziei na spowodowanie dalszej dyskusji w przyszłości. Należy więc dążyć do realizacji tego celu, zwłaszcza że naszym zdaniem, o czym pisaliśmy wyżej, wiele z tego zależy od oddolnej inicjatywy społecznej, gdzie udział państwa nie jest, w większym niż to prawnie konieczne wymiarze, niezbędny. Już sam ten proces oddolnej, organicznej odbudowy będzie przepełniony łacińskim duchem. Jeśli by zaś przyszłe elity miały wykiełkować w publicznym szkolnictwie, to powstaną nie dzięki ale mimo niego, dlatego nie ma powodu, by nie podejmować się tych inicjatyw, zwłaszcza że takowe są w Polsce realizowane, lecz w zdecydowanie niedostatecznej liczbie.

CZYTAJ RÓWNIEŻ: Żubr odbudowuje racjonalny świat 

Dążąc do przemiany całego społeczeństwa nie należy również zapominać, jak wskazaliśmy, o szkolnictwie powszechnym, w którym należy dążyć do stopniowych i cząstkowych choćby reform, które przywrócą właściwe miejsce i sposób nauczania przedmiotom, które ukierunkują na Prawdę, Dobro i Piękno. Do tego oczywiście potrzeba silnego ruchu oddolnego, który zgłaszałby takie postulaty na tyle głośno, by słyszano je w Warszawie. Jeśli więc mówimy o oddolnym zawiązywaniu się skupionych na organizacji oświaty organizacji, co stałoby na przeszkodzie, by te organizacje z kolei wiązały się ze sobą na wyższych szczeblach, w zdrowym duchu katolickiego korporacjonizmu, jednocząc się we wspólnym celu?

Jeśli by ktoś jednak nie dowierzał w społeczną doniosłość płynących z chrześcijańskiego nauczania postulatów, powtórzmy na koniec za św. Augustynem: „Niech ci, którzy twierdzą, że nie do pogodzenia jest doktryna Chrystusowa z dobrem państwa dadzą armię złożoną z takich żołnierzy, jakimi doktryna Chrystusowa naucza, by byli; takich poddanych, takich mężów i żony, takich rodziców i dzieci, takich panów i sługi, takich królów, takich sędziów – i wreszcie, takich podatników i poborców, jakich religia chrześcijańska wychowuje, a wtedy niech odważą się nazywać tę naukę przeciwną państwu, czy też, raczej, niech nie opierają się dłużej by wyznać, że ta doktryna, przestrzegana, byłaby wybawieniem rzeczpospolitej.”11

Artykuł został pierwotnie opublikowany w kwartalniku “Myśl Suwerenna. Przegląd Spraw Publicznych” nr 2(4)/2021.

Grafika: domena publiczna

_______________________________

1 F. Koneczny, Państwowe szkolnictwo, Warszawa 2019, s. 5.

2 J. Piwowarczyk, Katolicka etyka społeczna. Tom I, Londyn 1960, s.51; Leon XIII, Immortale Dei, Warszawa 2001, s. 6-7.

3 A. Kłys (red.), Słownik polsko-łaciński, łacińsko-polski, (brak informacji o miejscu i roku wydania).

4 H. Sienkiewicz, Pan Wołodyjowski, Kraków (brak roku wydania), s. 346.

5 I Tes 5, 21 [za:] M. Wolniewicz (red.) Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu. Tom III, Poznań 1975.

6 R. Klonowski, Żubr odbudowuje racjonalny świat [w:] Myśl Suwerenna. Przegląd Spraw Publicznych, nr 1(3)/2021, s. 28.

7 F. Koneczny, Państwowe szkolnictwo, s. 11.

8 Leon XIII, Immortale Dei, s. 12-13, 24-25.

9 Leon XIII, Nobilissima Gallorum gens [za:] http://www.vatican.va/content/leo-xiii/en/encyclicals/documents/hf_l-xiii_enc_08021884_nobilissima-gallorum-gens.html (dostęp z dn. 25.05.2021; tłum. własne).

10 Pius XI, O chrześcijańskim wychowaniu młodzieży („Divini illius magistri”), Poznań 1932, s. 77-78 [za:] https://myslkatolicka.files.wordpress.com/2018/10/divini-illius-magistri-1929-pl.pdf (dostęp z dn. 25.05.2021).

11 Św. Augustyn, List 138 do Marcellinusa [za:] https://www.newadvent.org/fathers/1102138.htm (dostęp z dn. 25.05.2021; tłum. własne).

Skip to content