Dziedzictwo zależności
Suwerenność myślenia jest jedną z tych sfer, w których III RP ma największe braki, stąd tak ważna i cenna jest nowa inicjatywa Podlaskiego Instytutu Rzeczypospolitej Suwerennej – organizacji, która udowodniła, że ma odwagę, by wcielać w życie głoszone ideały. Mam jednak silne przekonanie, że obwinianie współczesnych Polaków z powodu wyraźnych deficytów w zakresie podmiotowości byłoby czymś wysoce niesprawiedliwym. Adam Mickiewicz pisał o sobie, że był „urodzony w niewoli, okuty w powiciu” i choć nasza sytuacja jest dziś diametralnie inna niż po upadku I Rzeczypospolitej, to mentalnie wciąż jesteśmy w pewien sposób wychowywani do myślenia w kategoriach podległości i zależności.
Analizując proces kultywowania tradycji narodowej, czy po prostu patriotyzmu, trudno oprzeć się wrażeniu, że nieustannie poruszamy się wokół problemu niewoli i niedoli. Jest to pewien chichot historii, ale ze względu na to, że nasi wielcy przodkowie doby zaborów pozostawili po sobie ogromne dziedzictwo kulturalne, to ciągle patrzymy na świat ich oczyma. Przy czym nawet, gdy już porzucimy ten trudny okres dziejów, to niechybnie pogrążamy się w jeszcze bardziej mrocznych i okrutnych czasach totalitarnej opresji, które zostawiły po sobie wciąż niezagojone rany.
Polskie święta
Nawet najbardziej obojętny na sprawy publiczne Polak podczas najważniejszych wydarzeń sportowych przeżywa pewne chwile wspólnoty narodowej. Oto Kamilowi Stochowi udało się pokonać konkurentów lub na murawie czy parkiecie staje reprezentacja Polski, powiewają flagi, a z głośników słychać skoczny, choć nie najłatwiejszy melodycznie, Mazurek Dąbrowskiego i z tysięcy piersi wyrywają się słowa polskiego hymnu narodowego. Większość oczywiście nie zastanawia się, co właśnie śpiewa, ale nieliczni nie mogą się czuć do końca komfortowo, bo choć cieszymy się, że nasz wspaniały generał Dąbrowski podąża na odsiecz zgnębionemu narodowi, to przecież zanim dotrze do kraju minie wiele lat, a ostatecznie poniesie klęskę i skończy jako poddany cara. Mówiąc o suwerenności nie można oczywiście pominąć kwestii obecnego w polskim hymnie Napoleona, który musiał Polakom dać przykład, bo sami nie wiedzieli, jak mają zwyciężać. Zresztą sam Napoleon też niedługo potem poniósł sromotną klęskę, więc jego przykład nie był chyba godny naśladowania. Jestem pełen podziwu dla naszych sportowców, że po wysłuchaniu tak mało optymistycznego hymnu są jednak w stanie walczyć o zwycięstwo. „Mazurek Dąbrowskiego” zajmuje szczególnie miejsce w sercu każdego Polaka, ale nie można abstrahować od jego treści.
Chwilami, kiedy w sposób szczególny skupiamy się na wspólnocie są święta i uroczystości państwowe. Święto Konstytucji 3 Maja jest niezwykle lubiane przez Polaków, ponieważ pozwala cieszyć się wiosną podczas długiego weekendu – majówki. Jeżeli jednak komuś przyjdzie do głowy, by oderwać się od grilla lub górskiej wędrówki i pochylić się nad istotą celebrowanego święta, to również może wpaść w konsternację. Oczywiście w pierwszej chwili przyjdzie duma, bo oto pierwsza konstytucja w Europie, a druga na świecie i nasi przodkowie byli tacy postępowi – stali w końcu w jednym rzędzie z Amerykanami i Francuzami. Po chwili jednak okaże się, że pretendentów jest więcej, a przede wszystkim na nikim poza Polakami nie robi to większego wrażenia, przy czym tacy Brytyjczycy do dziś nie stworzyli podobnego aktu i nie odczuwają z tego powodu większego dyskomfortu. Pomijając prawnicze dysputy nad tym, czy konstytucja była ważnie uchwalona, to ktoś może poczuć zachwyt nad zjednoczeniem narodu i otrząśnięciem się z marazmu. To jest niewątpliwie pewien powód do radości, ale też wynikający z tego, w jak przykrym położeniu znaleźli się wcześniej nasi gnuśni przodkowie. Zresztą radość nie potrwa długo, ponieważ głos lektora podczas uroczystości państwowych szybko dopowie nam dalszy ciąg historii – Targowica, wojna, król z targowiczanami, klęska… Znów nie nastraja to zbyt optymistycznie. Zdziwienie musi też budzić, że tak wielką wagę przywiązuje się do konstytucji, która obowiązywała tak krótko. Zrozumiały jest sentyment rodaków w okresie zaborów, ale dla współczesnego Polaka jest to dosyć abstrakcyjne. Przy czym należy mocno zaznaczyć, że Konstytucja 3 Maja przesłania niemal całkowicie wcześniejsze dokonania ustrojowe i oryginalną myśl polityczną Rzeczypospolitej, stanowiącą prawdziwy powód do dumy i świętowania jako najwyższe osiągnięcie naszych przodków. To jest jednak poza zbiorową pamięcią narodową.
Kolejną ważną narodową uroczystością jest Święto Wojska Polskiego, które stanowi chlubny wyjątek. Oto przypominany jest jeden z największych triumfów polskiego oręża, które w ostatniej chwili, dzięki mobilizacji całego narodu rozgromiło czerwoną zarazę. Prawdziwy cud. Po 123 latach niewoli i rozbicia Polacy byli w stanie zjednoczyć się i zorganizować się na tyle, by pokonać potężnego wroga, który uosabiał z jednej strony wschodni imperializm, a z drugiej totalitarną ideologię komunizmu. Zwycięstwa w 1920 r. nikt Polsce nie dał – sama po nie sięgnęła i zapewniła sobie niemal 20 lat niepodległości. Dlatego zupełnie niezrozumiałe jest, że nie potrafiliśmy należycie upamiętnić setnej rocznicy wielkiego zwycięstwa, o braku godnego pomnika nie wspominając.
Zupełnie inną wymowę ma Święto Niepodległości. Oczywiście, odrodzenie państwa polskiego po tak długim okresie niedoli, to ogromny powód do radości i data warta szczególnej pamięci. A jednak trudno nie pomyśleć, że to był dopiero początek trudnej drogi – powstanie wielkopolskie, negocjacje w Wersalu, trzy powstania śląskie i przede wszystkim zwycięska wojna z bolszewikami – to dopiero dało Polsce jej niepodległość i granice. Podczas Święta Niepodległości to jednak umyka. Jest przyjazd Józefa Piłsudskiego do Warszawy i rozbrajanie Niemców. Poprzedza to trudna i zawiła gra prowadzona równolegle przez różne polskie stronnictwa polityczne. Jedni upatrywali szansy stojąc u boku Niemiec i Austro-Węgier, inni przy Rosji i Francji, a ostatecznie właśnie połączenie obu taktyk pomogło Polakom – obok wielu innych narodów regionu – odzyskać swoją państwowość. Wyraźne jest jednak, że stało się to dzięki decyzji mocarstw, które naturalnie nie robiły tego bezinteresownie. Nawet przegrane Niemcy rozgrywały w Warszawie swoją partię, bo w końcu zwolnienie Józefa Piłsudskiego z więzienia w Magdeburgu nie było przypadkowe.
Święto Niepodległości powinno być uroczystością, gdy w sposób szczególny upamiętnia się tych, którzy walczyli o wolność i niezawisłość Polski, oraz przypomina, że nic nie jest dane raz na zawsze, a skutki zaniedbań mogą być tragiczne. Obecnie eksponowany jest jedynie bardzo krótki okres walk o niepodległość, w dodatku ściśle powiązany z decyzjami mocarstw. Tymczasem znacznie bardziej konstruktywne byłoby upamiętnienie całej sztafety pokoleń, która nie pozwoliła zaborcom zdusić Polskości. Edukacja, kultura, gospodarka – to były tak naprawdę najważniejsze pola walki, choć dziś najwięcej mówi się o powstaniach. Zrywy zbrojne były najbardziej spektakularną formą oporu, jednak mimo wielkich ofiar i bohaterstwa powstańców nie przybliżały upragnionej wolności. Święto Niepodległości powinno upamiętniać zarówno tych, którzy prowadzili żmudną pracę u podstaw, jak i tych, którzy walczyli z bronią w ręku. Nie możemy ograniczać się do Legionów i Wersalu. W tym kontekście warty przytoczenia jest nakręcony na przełomie lat ’70 i ’80 serial „Najdłuższa wojna nowoczesnej Europy”, który opowiada o przeszło stuletniej walce o niepodległość w Wielkopolsce. Bohaterami filmu są polscy społecznicy, przedsiębiorcy, przemysłowcy, spółdzielcy i żołnierze, ponieważ to ich wspólnymi siłami toczona była tytułowa wojna.
Pozostałymi świętami narodowymi, które przykuwają uwagę społeczeństwa są smutne upamiętnienia – powstania warszawskiego oraz Żołnierzy Wyklętych. Dwie wciąż niezagojone, bolesne rany. Skala strat i potworności 63 dni powstańczej Warszawy wymagają zadumy i szczególnego wspomnienia. Podobnie jest w przypadku Żołnierzy Wyklętych, którzy ponieśli straszliwą ofiarę za wierność dewizie – Bóg, Honor, Ojczyzna. “Jeśli zapomnę o Nich, Ty Boże na Niebie, Zapomnij o mnie!” Historia Polski jest naznaczona tragicznymi wydarzeniami, które domagają się godnego upamiętnienia. Warto zauważyć, że w obu wypadkach oczekiwano zdecydowanej pomocy zachodnich sojuszników, ale ta nigdy nie nadeszła. Ważne jest jednak, by zachować właściwą miarę i formę oraz wysnuwać konstruktywne wnioski na przyszłość.
Zapomniane korzenie
O sposobie myślenia Polaków, zarówno współczesnych, jak i tych sprzed stu lat, świadczy wielkie zamiłowanie do honorowania obcych przywódców nazwami reprezentacyjnych arterii i placów. Wizytówką państwa jest jego stolica, stąd warto przyjrzeć się Warszawie. Mamy tam w końcu plac Wilsona, rondo Waszyngtona, aleję Waszyngtona, skwer Hoovera czy rondo De Gaulle’a. Część z uczczonych rzeczywiście ma wyraźne zasługi dla Polski (szczególnie Herbert Hoover) i nie byłoby w tym nic zastanawiającego, gdyby nie fakt, że jednocześnie zupełnie pomijani są wielcy bohaterowie polskiej przyszłości. Tymczasem pomijając nawet wciąż obecne nazwy komunistyczne, to zdziwienie budzą również decyzje podjęte już w III RP. Przykładowo tuż za Sejmem, na skarpie wiślanej znajduje się obszerny park nazwany imieniem marszałka Rydza-Śmigłego. Tymczasem hetman Zamoyski doczekał się jedynie krótkiej ulicy na warszawskim Kamionku, a jeszcze dalej od centrum stolicy upamiętniono zdobywcę Kremla – Stanisława Żółkiewskiego. To jednak nic – trzeba się naprawdę bardzo postarać, by znaleźć ulicę upamiętniającą króla Władysława IV Wazę, o Zygmuncie III, który przeniósł stolicę do Warszawy, nawet nie wspominając, bo tu odległość od centrum wynosi 10 km. Przykłady rzecz jasna można by mnożyć.
Polacy naprawdę zapomnieli, kim są. Jest rzeczą naturalną i zrozumiałą, że po upadku komunizmu odwoływano się przede wszystkim do II RP i II wojny światowej. Zbyt wielka była skala niesprawiedliwości w odniesieniu do bohaterów tamtych lat. Jednakże, gdy emocje już opadły, a pokolenie osobiście związane z II RP przechodzi powoli do historii, to warto głębiej zastanowić się, jakie powinny być najważniejsze punkty odniesienia dla naszej wspólnoty narodowej. Przy wszystkich swoich osiągnięciach, do dziś budzących szacunek, II RP była krajem, który poniósł klęskę. Być może nie mógł się od niej uchronić, ale nie zmienia to faktu, że zachwytom nad sukcesami międzywojennej Polski towarzyszy gorzka myśl o zagładzie tamtego państwa i świata. Ten okres trwał zbyt krótko i skończył się zbyt tragicznie, by mógł służyć jako naczelny punkt odniesienia dla późniejszych pokoleń. Powinniśmy zatem sięgać głębiej.
Poszukując mitu
Stany Zjednoczone, państwo, które samo jest wielkim eksperymentem, stworzyły quasireligijny kult Ojców Założycieli i ikon amerykańskiej państwowości. Abstrahując od współczesnych ekscesów skrajnej lewicy, to Amerykanom przez długie dziesięciolecia udawało się budować wspólnotę w oparciu o legendę tamtych postaci i ich idei. Imponująca jest przestrzeń, którą zbudowano w Waszyngtonie wokół National Mall – Lincoln Memorial, Jefferson Memorial, Washington Monument oraz pomniki upamiętniające poległych w najważniejszych konfliktach zbrojnych, w których uczestniczyło USA – to wszystko odgrywa ważną rolę jednoczącą w tym wyjątkowym wieloetnicznym i wielowyznaniowym państwie. Nie przeszkadza przy tym, że realia życia i dylematy, z którymi zmagali się najważniejsi bohaterowie amerykańskiej opowieści, są znacząco odmienne od współczesnych i abstrakcyjne dla przeciętnego obywatela. Wbrew temu, co głosili nasi rodzimi dekonstruktorzy, Polska również potrzebuje swojego mitu.
Profesor Marek Jan Chodakiewicz lubi powtarzać, że Rzeczpospolita Obojga Narodów to były Stany Zjednoczone przed USA. Mówiąc to ma na myśli pokojowe współistnienie różnych grup etnicznych i wyznaniowych, a także szeroką jak na ówczesne czasy wolność. Trudno się z tym nie zgodzić. Naszym przodkom udało się zbudować unikalny ustrój polityczny, który swoją atrakcyjnością przyciągał do Rzeczypospolitej przedstawicieli najróżniejszych narodów Europy i nie tylko. Ciekawym przykładem jest wojna trzynastoletnia, w której całe miasta Państwa Zakonnego wybrały przynależność do Korony ze względu na panujące prawo i przysługujące wolności. Był to okres, z którego możemy być dumni ze względu na wykształcenie oryginalnej kultury rzutującej na obyczaje, ubiór czy architekturę. To także czas wielkich triumfów militarnych i sławy polskiego oręża. Choć Rzeczpospolita stopniowo się zdegenerowała, utraciła suwerenność, a ostatecznie zniknęła z map świata, to bogactwo jej ducha i kultury oddziaływało szeroko aż do I wojny światowej. Pięknym tego świadectwem są wspomnienia Mieczysława Jałowieckiego „Na skraju imperium” czy fenomenalni „Nadberezyńcy” Floriana Czarnyszewicza. Nie było Polski, ale Polskość dalej była atrakcyjna i przyciągała, czego najlepszym przykładem była żywiecka gałąź Habsburgów.
Ze wstydem należy powtórzyć, że zapomnieliśmy, kim jesteśmy. Rozpędzony walec historii rozjechał Polskę tak gruntownie, że zagubiliśmy znajomość tradycji, obyczajów i myśli dawnej Rzeczypospolitej. Mam też wrażenie, że sami też nie chcemy pamiętać. Tyle się mówi o nadmiernej ilości pomników w Polsce, ale pomnik hetmana Żókiewskiego znajdziemy dopiero w Berezowce w Mołdawii. Myśl polityczną I RP i jej ustrój traktujemy pobieżnie przez pryzmat liberum veto, a o przemyśleniach bp. Wawrzyńca Goślickiego prędzej dowiemy się z książek amerykańskich niż polskich. Wielokulturową mozaikę współistniejących ze sobą wyznań i narodów mylimy zaś ze współczesnym wulgarnym multikulturalizmem.
Jeżeli jednak dziś chcemy myśleć suwerennie, to musimy sięgać do dziedzictwa tych spośród naszych przodków, których takie myślenie cechowało. Nie do tych, którzy oglądali się na Moskwę czy Berlin, ale też nie tych, którzy ciągle starali się odczytać wolę Londynu czy Paryża w obojętnie jakiej postaci – jakobińskiego, napoleońskiego czy III Republiki. Jednocześnie tak odległe czasy jak Rzeczpospolita Obojga Narodów są również dalekie od współczesnych sporów i podziałów, dlatego mogłyby stać się ważnym czynnikiem spajającym. Najpierw trzeba jednak lepiej poznać, zrozumieć i opowiedzieć dawną Rzeczpospolitą, co jest samo w sobie znaczącym wyzwaniem. Dopiero kolejnym etapem będzie wskazanie najwartościowszych wzorców.
Myśl suwerenna jest warunkiem koniecznym przetrwania Polski w okresie dynamicznych przemian kulturowych, politycznych i technologicznych. Wieki podległości i słabości spowodowały, że brakuje nam odpowiednich wzorców i punktów odniesienia, a kształt kultywowanej tradycji narodowej nie daje właściwych odpowiedzi na współczesne wyzwania. Dlatego musimy sięgnąć do okresu świetności Polski, gdy nasi przodkowie nie bali się myśleć samodzielnie i wykształcili oryginalny system polityczno-ustrojowy. Nasz kraj potrzebuje konstruktywnego i spajającego mitu. Jeżeli ktoś obawia się ataków kontrkulturowej radykalnej lewicy, to spieszę z odpowiedzią – każdy symbol Polskości będzie przedmiotem ataków, co niestety coraz częściej mamy okazję obserwować.
Artykuł został pierwotnie opublikowany w kwartalniku “Myśl Suwerenna. Przegląd Spraw Publicznych” nr 1(1)/2020.