Myśl Suwerenna

Ile dywizji ma papież?

🕔 Artykuł przeczytasz w 9 min.

Łaska liberałów na pstrym koniu jeździ. Dobitnie przekonuje się o tym papież Franciszek – z ulubieńca progresistów, który wprowadzając doktrynalny chaos uwalniał Kościół od “balastu” ortodoksji stał się dziś wyrazicielem wszystkiego, co w Kościele najgorsze – a więc staje się następcą Piusa XII nie tylko w następstwie na Tronie Piotrowym, lecz także jako kolejny papież, który wspiera zbrodniarzy. A przecież każdy liberał od małego wie, że Pius XII wspierał zbrodniarzy. Cóż z tego, że w obronie dobrego imienia papieża Pacellego stawali prominentni przedstawiciele narodu niegdyś wybranego, gdy kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą?

Nie chciałbym przez to przyrównywać do siebie obu postaci, bo nie będę ukrywał, że jedna z nich blado wypadnie w tym porównaniu. Papieża Franciszka od dawna uważam za miałkiego populistę, a w wielu jego wypowiedziach po 24 lutego dostrzegam jedynie potwierdzenie moich przekonań. Dziś jednak nie będzie kolejnego utyskiwania na liberalnego papieża niszczącego resztki tego, czego nie zmiotło z powierzchni ziemi posoborowe aggiornamento, mało tego, czuję się wręcz zobowiązany, by w pewnym zakresie wziąć w obronę postawę Ojca Świętego, którego zachodnia opinia publiczna, jakby na wzór polskich rewolucjonistów XIX stulecia, usiłuje wciągnąć w szeregi swojej antyrosyjskiej krucjaty.

Ocenę polityki papiestwa wobec wojny rosyjsko-ukraińskiej chciałbym rozpatrzyć na dwóch płaszczyznach – politycznej i moralnej. Obie zaś mam zamiar wzbogacić nieco o małą refleksję natury historycznej, która powinna, moim zdaniem, rzucić nieco inne światło na tę postawę. Mam nadzieję, że moje kilka akapitów skłonią Czytelnika do refleksji, refleksji, która będzie wolna od emocjonalnego podejścia.

Bez wątpienia punktem wyjścia do dalszych rozważań jest teoria wojny sprawiedliwej. Według św. Tomasza z Akwinu do tego, by uznać wojnę za sprawiedliwą niezbędne jest przede wszystkim, aby wypowiedziana została przez władzę publiczną. Następnie niezbędna jest sprawiedliwa przyczyna, a wreszcie uczciwa intencja.1 W zasadzie już w pierwszym punkcie mamy problem, gdyż wojna nigdy nie została formalnie wypowiedziana, zaś Rosja konsekwentnie mówi o operacji specjalnej. Oczywiście fakty mówią za siebie, jednak gdyby chcieć potraktować poważnie narrację rosyjską, to mamy do czynienia… no właśnie, z czym? Atakiem terrorystycznym na suwerenne państwo?

Dwie kolejne kwestie nie wytrzymują starcia z rzeczywistością, bo mówienie o denazyfikacji w sytuacji, gdy problem neonazizmu istnieje tak w Rosji jak i na Ukrainie, wydaje się być kompletnym absurdem. Oczywiście, godny pożałowania kult Stepana Bandery nie pozostaje tu bez związku, jednakże zarówno biorąc pod uwagę fasadowość tegoż kultu w szerokich masach społecznych, pozostających w oderwaniu od samej zbrodniczej ideologii jak i ogólny prodemoliberalny kierunek zmian na Ukrainie ciężko doszukiwać się w tejże “sprawiedliwej przyczynie” czegoś więcej, niż naiwnej bajeczki dla rosyjskiego homo sovieticusa.

Stroną, która z pewnością prowadzi wojnę sprawiedliwą jest dziś Ukraina, która podejmuje słuszne działania obronne wobec agresji sąsiedniego państwa. Absurdalne są więc populistyczno-pacyfistyczne hasełka płynące z ust papieża, które przypominają, jak słusznie wypomniano to w internetowych memach, szkolną nauczycielkę, która każe pogodzić się dwóch uczniom, bo nie obchodzi jej kto zaczął.

Postawa papieża w sferze moralnej, taka, jakiej bym oczekiwał, przejawia się w postawie dwóch historycznych papieży. Pierwszym z nich jest Grzegorz XVI i jego działania w obliczu rewolucji listopadowej w Królestwie Polskim w 1830r. i jej konsekwencji w postaci wojny polsko-rosyjskiej 1830-31. W tej postawie na wyróżnienie zasługuje kilka faktów. Pierwszym z nich jest to, że papież nie potępiał samej walki o niepodległość Polski, ani też walki o wolność religii katolickiej, lecz sprzeciw wobec nieposłuszeństwa władzy publicznej (a pamiętać należy, że ustanowiona na wiedeńskim kongresie władza królewska Romanowów w Polsce pierwotnie cieszyła się nie tylko poparciem międzynarodowym, ale także papieskim, a wreszcie narodowym) oraz kierowanie się podszeptami “podstępu i kłamstwa sprawców, którzy pod pozorem religii w czasach naszych smutnych przeciwko legalnej książąt władzy głowę podnosząc, ojczyznę swoją, spod należnego posłuszeństwa się wyłamującą, bardzo ciężką żałobą okryli”2. Jego sprzeciw jest więc motywowany przede wszystkim zwalczaniem idei rewolucyjnych, którym uległ, niestety, ówczesny polski ruch niepodległościowy.

Nie był jednak przy tym ślepy na łamanie podstawowych praw, na czele z prawem do wolności religii katolickiej, o czym wspominał jeszcze przeszło dekadę po wojnie3. Jego wezwanie do posłuszeństwa, choć zgodne z nauczaniem Kościoła i podtrzymywane przez niego w latach późniejszych, było jednocześnie elementem gry dyplomatycznej. Car oczekiwał potępienia powstania, jednakże nie był zadowolony z efektów tegoś w wykonaniu papieża. Poprzedzający encyklikę Cum primum list wzywający do posłuszeństwa wysłał papież do jednego biskupa jawnie prorosyjskiego oraz drugiego, który od przeszło pół roku nie żył, co uwadze papieża z pewnością nie uszło4. Sama wymowa listu również była dość bezbarwna, do tego stopnia, że władze carskie uznały dokument za kompletnie bezużyteczny.

Ta postawa z dzisiejszej perspektywy może budzić oburzenie i budzi niejednokrotnie. Jak to, powie Czytelnik, przecież papież jawnie kazał podporządkować się carowi! Owszem – trzeba bowiem pamiętać, że nauczanie katolickie nie istnieje po to, by sprzyjać tym, czy innym państwom, ale podtrzymywać ład społeczny umożliwiający realizację zbawczej misji Kościoła. Rewolucjoniści zaś, kierowani ideami masońskimi i liberalnymi, nie tyle walczyli o wolność polityczną Polski, lecz stanowili część większego ruchu, usiłującego wywrócić trony Europy, na czele z samym Tronem Piotrowym.

Nie chcę jednak poświęcać tego tekstu analizie postaw papiestwa wobec ruchów rewolucyjnych, choć niezbędne było opatrzenie tego krótkim komentarzem. Tym, na co chciałbym wskazać jest fakt, że papież wielokrotnie wskazywał na zło, które przejawia się w tym konflikcie (a więc rewolucjonizm z jednej strony, ucisk zaś i prześladowania religijne z drugiej), jednakże w dalszym ciągu prowadził politykę zdystansowaną, wiedząc, że bez względu na to, kto wygra tę wojnę, będzie miał pod swoimi rządami miliony katolików, o których dobro pod danym rządem będzie trzeba zadbać. Nie można więc oczekiwać od papieża, że porzuci część swojej owczarni na pastwę wilków, gdyż spoczywa na nim odpowiedzialność za całą owczarnię.

Drugim przykładem, który przychodzi mi na myśl jest Pius XI i jego encyklika Mit brennender Sorge. Jeśli by ktoś spodziewał się tam gremialnego potępienia narodowego socjalizmu i wezwania do ogólnonarodowego zrywu, aby zrzucić hitlerowskie kajdany, to bardzo się rozczaruje. Nie ma tam nawet terminu “narodowy socjalizm”. A jednak, encyklika spełniła swoją rolę. Potępiła błędy nazistowskiej ideologii i wskazała niemieckim katolikom właściwą drogę. Dokument oczywiście nie spotkał się z zadowoleniem władz niemieckich, udało się jednak odczytać go wiernym wyprzedzając interwencję policji.

Tym, co zwraca jednak uwagę jest to, że Pius XI piętnuje błędy ideologii, lecz zachowuje powściągliwość w jakichkolwiek zachętach do buntu. Powody, jakich można się doszukiwać, są podobne jak w przypadku Grzegorza XVI. Jest to zarówno zachowanie ładu w państwie, jak również fakt, że pełnoskalowe wystąpienie przeciwko samej III Rzeszy mogłoby owocować milionami katolików poddanych represjom i skierowanych do obóz koncentracyjnych.

Dietrich von Hildebrand pisze, wskazując na nadrzędność zbawczej misji Kościoła wobec szczęścia doczesnego, że “Świat, w którym nie byłoby już ubóstwa i wojen (…), w którym jednak nikt nie ugiąłby kolan przed Chrystusem, w którym nie modlono by się do Boga – nie miałby ani przez moment prawa istnieć i byłby godny zapaść się w nicość”5. I bez wątpienia ma rację. Odnosząc to do rzeczywistości obecnej – zbyt często pod wpływem progresistów usiłuje się uczynić z Kościoła globalną instytucję charytatywną, usuwając lub spychając na margines wszystko to, co na pierwszym miejscu stawia zbawienie, relatywizując dogmaty, dając priorytet miłości bliźniego, lecz ograniczonej w czasie i przestrzeni jedynie do życia doczesnego (a więc pomijającej dbałość o najwyższe dobro bliźniego – życie wieczne). Przywodzi to trochę na myśl postawę tych żydów wobec Chrystusa, którzy odrzucali go z uwagi na ich przekonanie o Mesjaszu-bojowniku o wolność w walce z rzymskim okupantem, podczas gdy On oferował im Królestwo, które nie było z tego świata.

Należy także brać pod uwagę możliwość, że Watykan prowadzi zakulisowe działania dyplomatyczne, które mogą doprowadzić czy to do zawarcia porozumienia pokojowego, czy też pozwolić na skuteczne działania humanitarne. Oczywiście, daleki jestem od twierdzenia, że tak jest w rzeczywistości, są to bowiem rzeczy zakryte przed naszymi oczami. Niemniej trzeba zauważyć, że również Pius XII, często pośmiertnie, został wielokrotnie oczerniony za swoją bierną postawę wobec Holokaustu, gdy jednocześnie wielu uczciwych Żydów, zaznajomionych z jego prawdziwymi działaniami brało go w obronę (jak choćby Golda Meir)6. Gdyby się okazało, że i tym razem z Rzymu podejmowano podobnego rodzaju działania, ciekaw jestem ilu tych, którzy dziś potępiają w czambuł postawę papieża byłoby gotowych publicznie zrewidować swe stanowisko.

Pojawia się wreszcie fundamentalne pytanie – ile dywizji ma papież? Podpowiem – żadnej. Nie ma ich ani bezpośrednio, ani nawet pośrednio, gdyż jestem dogłębnie przekonany, że wici puszczone po władcach niegdysiejszej christianitas pozostałyby bez odpowiedzi, zaś gromkie Deus vult! odbiło by się echem od ścian pustych komnat, gdyż z żaden możnych nie przybyłby, aby na nie odpowiedzieć. Co zatem ma papież? Papież ma katolików, rozsianych po całym świecie, również na Ukrainie jak i w Rosji. Polityczna roztropność nakazuje więc powstrzymać się od przyjęcia linii politycznej, która zagrażałaby egzystencji podległych papieżowi wiernych, a bezpośrednie zaangażowanie się w konflikt po stronie ukraińskiej z pewnością szybko odbiłoby się na rosyjskich katolikach, ale także całkowicie pozbawiłoby Stolicę Apostolską możliwości wszelkich działań dyplomatycznych. Stąd też pozwalam sobie na zachowanie daleko posuniętej wyrozumiałości wobec tych aspektów postawy wyrażanej przez papieża.

Problem jednak w tym, że podczas gdy piszę te słowa, nie opadł jest zgiełk po ostatnich słowach Franciszka, sugerujących, iż za rosyjską inwazją stać może “szczekanie pod drzwiami Rosji przez NATO”7. Owszem nie jest to teza pozbawiona podstaw – NATO wszakże przez kolejne dekady skutecznie ogranicza strefy wpływów Rosji. Nie bez znaczenia pozostaje tu również zapewne fakt, że niegdysiejszy kardynał Jorge Bergoglio pochodzi z tej części świata, w której “pełniącymi obowiązki” Federacji Rosyjskiej są Stany Zjednoczone. Należy pamiętać, że nie tylko Rosja prowadzi w świecie agresywną politykę, a kto dziś słusznie oburza się na rosyjski imperializm względem Ukrainy, ale nie oburzał się na imperializm amerykański, który pod sztandarem demoliberalnego dżihadu obalał zastany porządek w wielu miejscach świata, przyczyniając się między innymi do eksodusu irackich chrześcijan ten jest dziś zwyczajnym hipokrytą.

Jednakże w obliczu tego wszystkiego muszę w tym miejscu wyrazić opinię, że cokolwiek Franciszek chciał osiągnąć w swojej polityce, potknął się właśnie o swoje nogi. Zachowanie politycznego dystansu od stron konfliktu, o którym pisałem wyżej, traci swój sens, gdy papież z jednej strony prowadzi naiwną politykę, excusez-moi, wazeliniarstwa względem Rosji, zapewne w naiwnej nadziei udobruchania cara, z drugiej zaś daje dość jasny sygnał, iż NATO, które bez wątpienia jest stroną tego konfliktu, uznaje za prowodyra rosyjskiej agresji. Papież przestaje być wiarygodny dla jednej ze stron. Koniec gry.

Tym, co bez wątpienia należy stwierdzić jest fakt, że ani sam papież, ani Państwo Watykańskie, ani Stolica Apostolska nie są członkami żadnego globalnego sojuszu polityczno-militarnego. Oczekiwanie, by papiestwo opowiadało się po stronie konkretnego konfliktu politycznego, zwłaszcza, gdy żadna ze stron nie reprezentuje świata katolickiego jest nonsensem. Nie zmienia to jednak faktu, że papież ma obowiązek jasno wskazywać zło, nie uciekając się do populistycznych frazesów o powszechnej winie. Tak robił Grzegorz XVI, tak robił Pius XI i tego mamy prawo oczekiwać od Franciszka.

Gdybym więc chciał przedstawić taką wersję postawy aktualnego papieża, którą oceniałbym jednoznacznie pozytywnie, byłaby ona niejako przedłużeniem tego samego, co robili przywoływani przeze mnie jego poprzednicy. Przede wszystkim – oczekiwałbym jasnego potępienia wojny napastniczej. Dalej, potępienia działań prowadzonych przeciw cywilom, a wreszcie potępienia zbrodni wojennych. Te zaś ostatnie powinno przekładać się na działania papieża w sferze dyplomatycznej. Działania te powinny mieć na celu powołanie międzynarodowej komisji, która przeprowadziłaby śledztwo i zebrała dowody świadczące o winie sprawców. Bez względu na to, jak bardzo opinię publiczną oburzałaby powściągliwość w oskarżaniu Rosjan o zbrodnię w Buczy, do oficjalnego oskarżenia (a potem, miejmy nadzieję, procesu) dowody będą niezbędne. Wreszcie zaś, dyplomacja watykańska powinna działać w celach: po pierwsze – ratowania ludności cywilnej, po drugie – jak najszybszego zakończenia konfliktu. Nie można jednak przy tym ignorować dobra katolików żyjących w obu krajach toczących wojnę, toteż od jednoznacznego opowiedzenia się przeciw agresorowi należałoby się wstrzymać – tym bardziej, że nie należy się spodziewać, by liberalny Zachód jakkolwiek przejmował się losem katolików.

Nie wiem oczywiście ile z tych działań realnie ma miejsce, ile zaś należy jedynie do sfery moich (nomen omen) pobożnych życzeń. Jak już wspomniałem postrzegam raczej papieża Franciszka jako taniego populistę, który nie dostrzega tej istotnej granicy, za którą znajduje się hasło non possumus. Jednakże nawet gdyby nie można było polegać w tej kwestii na nim, to skłonny jestem założyć, że w jego otoczeniu są osoby, które tymi kategoriami będą myśleć. Pozostaje więc czekać na realne efekty, które wcale nie muszą być natychmiastowe, ani dobrze widoczne.

⇒ CZYTAJ RÓWNIEŻ: Bachmura: Duch Kijowa vs Duch Europy

Tym więc, co osobiście chciałbym doradzić wszystkim rozgorączkowanym jest trzymanie się z daleka od emocjonalnych osądów i dołączania do chóru antyklerykałów, którzy nie tylko ogłaszają sojusz Franciszka z Putinem, ale nawet przyrównują jego postawę do Piusa XII, który według żałosnych kłamstw antykatolickiej propagandy miał być rzekomo wielkim sojusznikiem Hitlera. Nie wyklucza to jednak zdrowego, pozbawionego emocjonalności, krytycyzmu, do czego wszyscy jesteśmy uprawnieni i co również ja, powyżej, starałem się uczynić.

[Grafika: pixabay.com]

_______________________________

[1] Włodzimierz Jan Ziółkowski, Wojna sprawiedliwa u św. Tomasza z Akwinu [w:] Ogrody Nauk i Sztuk (1), 2011 [za:] http://cejsh.icm.edu.pl/cejsh/element/bwmeta1.element.desklight-8932dc4b-60c5-475c-8bc4-f3cc553f4559, ss. 23-24.

[2] Grzegorz XVI, Cum primum [w:] http://rodzinakatolicka.pl/grzegorz-xvi-cum-primum-o-posluszenstwie-wladzy-cywilnej/

[3]  Grzegorz XVI, Allokucia Jego Świątobliwości Papieża Grzegorza XVI do Świętego Kollegium, w konsystorzu tajnym 22 lipca 1842 wraz z wykładem popartym dokumentami względem nieustannych usiłowań Jego Świątobliwości dla zaradzenia ciężkim klęskom jakiemi religia katolicka jest utrapiona w Pańśtwach Cesarskich i Królewskich Rosii i Polski, Paryż 1842, s. 2.

[4] Zygmunt Zieliński, Papiestwo i papieże dwóch ostatnich wieków, Warszawa 1983, s. 185.

[5] Dietrich von Hildebrand, Spustoszona winnica, Warszawa-Ząbki 2006, s. 163-164.

[6] Ks. Grzegorz Ignatowski, Papieże wobec kwestii żydowskiej, Katowice 2007, ss.11-13 [za:] https://www.znak.org.pl/files/papieze.pdf

[7] Zaskakujące wypowiedzi papieża. Chęć spotkania z Putinem i “szczekanie NATO” [za:] https://businessinsider.com.pl/wiadomosci/zaskakujace-wypowiedzi-papieza-chec-spotkania-z-putinem-i-szczekanie-nato/lmwkpqj

Skip to content