Zgodnie z art. 3. Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej z 2. kwietnia 1997 roku Polska jest państwem jednolitym. Nie jest to sytuacja nowa w naszym porządku prawnym, ponieważ już w przeszłości przychodziło naszym przodkom żyć w ramach takich form państwowości, które traktowały swoje ziemie jako spójną całość. Tak było w ustroju słusznie minionym, tak było w XIX-wiecznym Królestwie Polskim, Księstwie Warszawskim, państwem jednolitym (choć z pewnym wyjątkiem w postaci śląskiej autonomii) była również II Rzeczpospolita. Moim zdaniem nie pozostało to bez wpływu na postrzeganie własnego Państwa przez Polaków. Trzeba wszakże pamiętać, że niegdyś, przez setki lat żyliśmy w państwie o silnie zróżnicowanym charakterze, wynikającym z czasów feudalnych, a następnie unii polsko-litewskiej, by po 1795 roku kolejne pokolenia wzrastały już w państwie znacząco okrojonym terytorialne, ale i coraz bardziej okrojonym pod względem jego samorządności. Moim celem jest zadanie sobie i Czytelnikowi pytania, na ile ta zmiana wpływa na nasz narodowy, polityczny charakter i czy aby ta utracona samorządność nie jestem w jakimś stopniu kluczem do odbudowy naszego państwa w jego dawnym, klasycznie republikańskim charakterze, który tak długo stanowił o jego unikalności, ale i sile?
W powszechnej świadomości zakorzenił się obraz Rzeczpospolitej jako państwa federalnego Polski i Litwy, państwa wielonarodowego i wielokulturowego. Umyka w tej wizji jednak fakt, że ówczesna Rzeczpospolita stanowiła konglomerat różnych współistniejących form samorządności zarówno na gruncie terytorialnym, jak i etnicznym czy religijnym. Te wszystkie wspólnoty prowadzące możliwie zgodną koegzystencję składały się na jeden naczelny organizm – Rzeczpospolitą. Nie była więc to rzeczpospolita w znaczeniu, jaki bardziej powszechny w języku polskim termin republika otrzymał na gruncie ideologii oświeceniowych przez kolejne wieki trwając w nowym znaczeniu, jako republikańskiej (a więc w opozycji do monarchicznej) formy rządów. Zgodnie z pierwotnym znaczeniem terminu była to prawdziwa „rzecz wspólna” w starym stylu, podobnie jak w wielu aspektach siostrzana Rzeczpospolita Wenecka. Różnice poglądów między różnymi, występującymi w danym okresie, frakcjami nie podważały tej naczelnej idei wspólnego państwa, co niekoniecznie zdarza się nam obecnie, w dobie walk międzyklanowych, gdzie zwolennicy jednej partii przynajmniej deklaratywnie gotowi są wykluczać swój związek z państwem w czasie rządów innej partii.
Polaryzacja jest problemem, który spędza sen z powiek wielu, wiele też pojawia się przemyśleń jak temu zaradzić, natomiast niewiele przemyśleń dotyczy źródła tego problemu. Wydaje się ono, przynajmniej w mojej ocenie, dość łatwo dostrzegalne. Jedną z podstawowych wad demokracji liberalnej jest tzw. neutralność światopoglądowa, która z założenia wyklucza skonkretyzowany fundament aksjologiczny państwa, pozostawiając z reguły jedynie czysto symboliczny ukłon w stronę historycznych źródeł niegdyś istniejącego systemu norm społecznych i moralnych. Podobnie wygląda to również w obecnej polskiej konstytucji, która w ogólnikowy sposób wskazuje na źródła norm moralnych, jednocześnie nie precyzując nic, prócz odniesienia zarówno do ludzi wierzących jak i niewierzących, nie wynika z tego jednak żadna dalsza konsekwencja, jest to jedynie ukłon w stronę różnych środowisk politycznych zaangażowanych w proces tworzenia obowiązującej ustawy zasadniczej.
Jeśli spojrzymy na model funkcjonowania dawnej Rzeczpospolitej Obojga Narodów rzuca nam się w oczy obraz państwa będącego zlepkiem wielu narodów, kultur i religii. Co więcej, wszystkie te grupy funkcjonowały względnie zgodnie, choć oczywiście zdarzały się powstania i wojny domowe, to trzeba jednak pamiętać, że miały one również tło różnic politycznych w obrębie nawet jednej grupy etnicznej, także nie można przypisywać tego wyłącznie zbytniemu zróżnicowaniu ludności. Owszem, w ustroju Rzeczpospolitej można doszukiwać się wad i, przynajmniej moim zdaniem, za taką można poczytać zbytnie osłabienie władzy monarszej kosztem parlamentu, który był wspaniałą instytucją, dopóki jego rosnąca siła nie zaburzyła ustrojowej równowagi, jednak nie znaczy to, że dorobek politycznoprawny przeszłych pokoleń jest gorszym źródłem inspiracji niż współczesne systemy polityczne innych państw, a moim zdaniem nawet lepszym, ponieważ zgodnym z naszą własną specyfiką.
Trzeba pamiętać, że tradycja decentralizacji sięga początków państwa polskiego i systemu rozsianych po piastowskim państwie grodów, które ze względu na trudności komunikacyjne musiały sobie radzić w dużej mierze samodzielnie. Rozpoczęte w XII wieku rozbicie dzielnicowe i wynikający z jego zakończenia proces ponownego scalania państwa w sprawnie funkcjonujący organizm wiąże się z utwierdzeniem powstałego w tym okresie zróżnicowania administracyjnego. Przywileje królewskie początkowo wydawano lokalnie, poszczególnym ziemiom, a w ramach inkorporacji do Korony Królestwa Polskiego – kolejnym odłączonym w wyniku rozbicia państewkom, dopiero później zaczęto wydawać przywileje ogólnopaństwowe. W efekcie tych przywilejów gwarantowano zachowanie lokalnych praw, zachowywano zatem dotychczasowy sposób rządzenia się lokalnej społeczności w danym regionie.
Nie wolno również zapominać, że statuty wydane przez Kazimierza Wielkiego w ramach dzieła unifikacji państwa wydane były odrębnie dla dwóch prowincji Korony, tj. Wielkopolski i Małopolski. Wydana w 1505 roku konstytucja Nihil novi dawała Sejmowi gwarancję udziału w stanowieniu prawa stanowiąc ukoronowanie udziału narodu w życiu politycznym państwa, który wespół z monarchą stanowić miał obowiązujące w państwie prawo. Lokalne prawa stanowione były przez sejmiki, które również delegowały posłów na Sejm Walny, tworząc tym samym pewną hierarchiczną strukturę politycznego zaangażowania narodu.
Odrębną formą samorządności były miasta i stan mieszczański. Miasta lokowane były na różnych prawach (na czele z najszerzej chyba znanym prawem magdeburskim), toteż różniły się swoim wewnętrznym ustrojem. Mieszczanie, choć ostatecznie niestety wyrugowani z życia politycznego na szczeblu centralnym i zepchnięci na jego margines, zachowali swoją wewnętrzną autonomię, w tym w postaci samorządu zawodowego, czyli cechów rzemieślniczych. W każdym razie posiadali znacznie więcej praw niż chłopi, którzy stali się ofiarę dominacji stanu szlacheckiego w życiu politycznym państwa, a ich prawa zostały drastycznie ograniczone (należy jednak pamiętam, że nie pozbawiono ich praw całkowicie). A trzeba także pamiętać, że swoje samorządy miały również grupy religijne i etniczne, jak np. Żydzi i Ormianie.
Kiedy porównuje się więc obraz ówczesnej Rzeczpospolitej, z jej szeroką wolnością w zakresie stanowienia o sobie poszczególnych grup, a szarą rzeczywistością współczesnej samorządności, rysuje się smutny obraz. Mamy co prawda samorząd terytorialny, wydaje się on być jednak w dużej mierze pewnym odzwierciedleniem systemu partyjnego znanego ze szczebla centralnego, który nieco ogranicza i krępuje aktywność lokalnej społeczności, a trend zmierzający ku odwróceniu tej sytuacji przejawiający się wprowadzaniem na przykład tzw. budżetów obywatelskich jest nieco przerysowany, kiedy weźmie się pod uwagę, że znane są przypadki celowo wstrzymywania realizacji projektów nie będących po myśli lokalnej władzy, przez co w dużej mierze ta skądinąd słuszna i godna pochwały idea sprowadza się do ogólnomiejskiego głosowania w sprawie umiejscawiania nowych placów zabaw czy ścieżek rowerowych lub też realizacji projektów infrastrukturalnych będących i tak w zakresie kompetencji lokalnych władz, co oddala nas od idei realnego zaangażowania lokalnej społeczności w kształtowanie swoich miejscowości.
Z kolei samorząd zawodowy istnieje, lecz w wersji szczątkowej, ponadto w dużej mierze postrzegany jest przez społeczeństwo negatywnie, jako pewnego rodzaju zamknięta i skostniała instytucja chroniąca „swoich”. Brakuje tu dawnego etosu cechów rzemieślniczych i ich powszechnego charakteru jako organizacji, które nie tylko dbają o ochronę interesów osób wykonujących dany zawód, ale także dbają o jakość i dobre imię danej profesji, a także biorą aktywny udział w życiu publicznym państwa w wielu jego aspektach, jak np. obronnym czy religijnym. Trzeba również pamiętać, że to w cechach rzemieślniczych rodziła się idea ubezpieczeń społecznych dla ich członków.
Chcąc więc tworzyć państwo jako wspólnotę nie można zapominać, że cała ta hierarchia nie ogranicza się do dwóch krańcowo przeciwnych pojęć państwa i jednostki, ale istnieje szereg instytucji wypełniających przestrzeń pomiędzy nimi i stanowiący naturalny oraz organiczny łańcuch spajający jednostkę z państwem. Obywatel bez wątpienia lepiej pojmie swoją rolę w społeczeństwie, jeśli będzie z nim zrośnięty, czego przeciwieństwo coraz bardziej staje się widoczne obecnie. W dobie dominacji kultury liberalnej obywatel coraz mniej staje się zdolny do służby państwu, ponieważ zanika u niego poczucie wspólnoty i obowiązku wobec niej, a ze wspólnoty korzysta tylko w tym, by sankcjonowała ona jego indywidualistyczny i ukierunkowany na własną przyjemność tryb życia. Podąża za tym rozpad kolejnych wspólnot, na czele z rodziną, która również wpisuje się w ten szereg autonomicznych ciał pośredniczących między państwem a jednostką.
Nie odpowiedziałem jednak na kwestię wcześniej zarysowaną, czyli na zdolność do funkcjonowania wieloetnicznej i wielokulturowej Rzeczpospolitej jako przeciwwagi do współczesnej neutralności światopoglądowej demokracji liberalnej, leżącej u podstaw wielu narastających dziś sporów. Proszę zwrócić uwagę, że bunty w Rzeczpospolitej w zasadzie bazowały na zakresie dostępu do różnego rodzaju praw lub dążenia do uzyskania czy też zachowania różnych swobód na tle politycznym czy religijnym. Dzisiejsze spory w dużej mierze dotykają sfery aksjologicznej i stanowią starcie kompletnie przeciwstawnych modeli życia społecznego. Warto więc dostrzec, że mimo wielu różnic w Rzeczpospolitej respektowano fakt, że istniała jedna kultura przewodnia – polska i opierała się ona o jedną religię – katolicką. Co więcej przeważająca większość ówczesnego społeczeństwa opierała swój światopogląd o różne denominacje co do zasady zamykające się w kategorii chrześcijaństwa. Oznacza to, że zarówno styl życia jak i funkcjonujące w przestrzeni publicznej wartości były powszechnie akceptowane i przyjmowane jako własne, ponieważ wynikały ze wspólnych korzeni. Dziś natomiast mamy do czynienia z negacją tych źródeł norm moralnych i społecznych i przeciwstawianiu im modelu życia społecznego opartego na ideologii liberalnej, spłaszczającej aksjologię do bardzo szczątkowych zasad (słynne: wolność jednostki kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiej), co w konsekwencji musi prowadzić do konfliktów i podziałów, ponieważ negowane przez liberalizm normy moralne i społeczne cywilizacji łacińskiej stanowią istotny punkt odniesienia dla większości, wciąż jednak konserwatywnego, polskiego społeczeństwa.
Jeśli miałbym wyciągać wnioski na przyszłość i postulować kierunek zmian, to właśnie jednoznaczne określenie fundamentów aksjologicznych państwa i konsekwentne budowanie wokół nich prawodawstwa stanowi istotny element reformy. Kolejnym aspektem jest odwołanie się do zasady subsydiarności i scedowania na niższy, regionalny szczebel możliwie większej liczby zadań, tak by na gruncie lokalnym poszczególne społeczności mogły kształtować swoją przestrzeń życiową, jednocześnie budując w sobie poczucie odpowiedzialności za państwo. Za państwo, dlatego że bez względu na zakres zmian należy dążyć do zachowania jedności Rzeczpospolitej, nie zastępować jej szeregiem udzielnych quasi-państewek, które mogłyby posłużyć do uwłaszczenia się określonych opcji politycznych czy też, co gorsza, jako przyczółek działalności grupek separatystycznych. Należy zatem dążyć do tego, by „rzeczpospolita” przestała być określeniem formy ustrojowej państwa, ale stała się synonimem obowiązku i odpowiedzialności całej wspólnoty i poszczególnych jej członków za wspólne dobro – Polskę.
Artykuł został pierwotnie opublikowany w kwartalniku “Myśl Suwerenna. Przegląd Spraw Publicznych” nr 1(1)/2020.
[Grafika: Sejmik w kościele; Autor: Jan Piotr Norblin]