Ze wszystkich przywar konserwatyzmu najtrudniej znosi się tę świadomość, że żyje się w świecie, który albo już nie istnieje, albo nigdy istniał nie będzie. Jak przykazała Jagiellońska szkoła historyczna, kochamy wspominać Pierwszą Rzeczpospolitą, której nikt z żyjących nie ma prawa pamiętać w jej prawdziwym kształcie. Rozwodzimy się nad milionem kilometrów kwadratowych, nad sarmatyzmem – takim prawdziwie polskim, gdzie wszystko wolno, a to, co najmodniejsze, pochodziło z zagranicy. Udajemy, że pamiętamy uporządkowane do sterylności zależności społeczne i tradycje, które przecież nigdy nie były takie, jak w naszych wyobrażeniach. Co do wielkich rewolucji społecznych w oświeceniu czy czasów najnowszych sprawa jest prosta. Nigdy nie miały miejsca i nie są dla nas niczym wiążącym. Potem idziemy w świat, do ludzi, do swoich prac, uczelni, ulubionych barów. Szklana ściana łamie nam nosy po zderzeniu. Rzeczywistość okazuje się obca i niezrozumiała. Jakże to, ludzie nie widzą tego, co my? Dlaczego wszystko jest takie tymczasowe? Czemu książki dla młodzieży czytane za młodu nie nauczyły ludzi wierności wobec siebie i czemu nie ma trwałych relacji od żłobka do nagrobka w małych lokalnych społecznościach? Co robi gitara w kościele podczas mszy i dlaczego ksiądz stoi przodem do mnie? Dlaczego na wspomnienie 5 dobrych cesarzy i wartości imperium łacińskiego pozostaje obok nas w barze kilku ludzi, a reszta znika gdzieś „na chwilę”? Podobnie jak filozofowie, którzy zdają sobie sprawę, że ich zajęcie czyni samotnym, tak i my: trwamy w tym, co uważamy za słuszne, pomimo przeinaczania w mainstreamowym przekazie obrazu naszych wartości. Szukamy zapomnianej wiedzy i trwałych rozwiązań do zastosowania w życiu i w naszych społecznościach. Część z nas jest również patriotami, którzy chcieliby żyć w państwie o statusie mocarstwa. Polska nigdy w historii nie miała zapędów imperialnych, była jednak mocarstwem. Obecne niestabilne czasy „drugiej zimnej wojny” oraz korporacjonizmu tym mocniej skłaniają ideowców do poszukiwania możliwych dróg dotarcia do wielkości. W człowieku pokutuje przekonanie, że wielkie i silne jest równoznaczne ze stabilnym i bezpiecznym. Mocarstwowość jako pojęcie dość szerokie nie wymaga jednego algorytmu działania. Dla Rzeczypospolitej kluczowe jest zrozumienie własnego położenia i roli w świecie. Punktem wyjścia powinna być świadomość, że obecnie Polska znajduje się na styku różnych cywilizacji – jak zawsze w historii – jednak obecnie pokłosie rewolucji społecznych i upadające narracje powodują, że graniczne cywilizacje, podobnie jak my, są zachwiane w posadach. Drogi do mocarstwowości są przeróżne. Podobnie jak las jest zbiorem istot, które żyją wzajemnie, czerpiąc z tego benefity, jak i zwalczając się wzajemnie, tak zbiorowiska ludzkie rządzą się swoimi prawami. Człowiek jest bytem nieświadomie podatnym na wszystko, na każdy bodziec. Aby zrozumieć las, trzeba zacząć od tego, co w ziemi. Aby zrozumieć człowieka, trzeba przeanalizować jego środowisko życia. Zaś do zrozumienia środowiska konieczne jest poznanie nieuświadamianych praw ideowych kształtujących społeczność. Podobnie z takimi ludzkimi wytworami jak cywilizacja, kultura, państwowość. Należy zacząć od systemu korzeniowego.
Konserwatyzm jako narzędzie do tworzenia pomysłów na lepsze jutro bazuje na przekonaniu, że życie ludzkie jest za krótkie na rozwiązanie pewnych problemów. Implikuje to możliwość ich rozwiązania tylko wysiłkiem kilku pokoleń, co w domyśle zakłada nie tyle stałość obranego kierunku pracy, co stałość idei przyświecającej potrzebie pracy. Gustaw Holoubek w Rozmowach na koniec wieku twierdził, że „tradycja to jest wiedza”. Ta specyficzna wiedza pozwala człowiekowi nieświadomie zachować pełnię rytuałów, porządkuje przeżywanie świąt, przeżywanie pór roku, unieśmiertelnia ludowe i religijne podania i legendy. To wszystko składa się na budowanie tożsamości człowieka. Według konserwatysty tak jak tradycja wymaga życia przez pokolenia, studiowania jej głębi i przekazywania jej dzieciom, tak każda inna składowa kultury powinna być tworzona ewolucyjnie, wielopokoleniowo, bez gwałtownych zmian. Niektórzy z nas może pamiętają z lekcji historii w podstawówce, że samo słowo „kultura” oznacza z łaciny ni mniej, ni więcej niż „uprawa ziemi”. Ze wspomnianej grupy niektórych osób tylko mniejsza część będzie pamiętała dlaczego. Pierwotnie kultura i tradycja powstawały na fundamencie obserwacji klimatu, pór roku i wszystkiego, co związane z ruchem ciał niebieskich. Powodem takiego stanu rzeczy była potrzeba uporządkowania czasu siania i zbiorów, czasu wypasu bydła i kolejnej migracji, czasu przypływu i odpływu. Przy takim spojrzeniu na kulturę widać, jak budowanie cywilizacji samo przez się produkuje kulturę, która pełni rolę niewidzialnego przewodnika po życiu i czasie. Z drugiej strony można zauważyć, że kultura na tak podstawowym poziomie jest absolutnie niezbędna do przeżycia. Problem zaczyna się wraz z rozbudowywaniem kultury. Do pewnego momentu człowiek zaspokaja swoje wyższe potrzeby, np. potrzebę piękna, najpierw użytkowego, później dzieł sztuki, jeszcze dalej tworów abstrakcyjnych jak muzyka. Istnieje taki punkt rozwoju kultury, gdzie człowiekowi przestaje ona tylko usługiwać, a zaczyna od człowieka wymagać. Nie każda cywilizacja w historii ten punkt przekroczyła. Niektóre cywilizacje przekroczyły go dopiero po latach istnienia w okresie względnej stabilności – jak cywilizacja żydowska, która stworzyła pierwszą księgę pięcioksięgu dopiero w czasach względnie bezpiecznych dla starożytnego Izraela, które umożliwiły rozwój filozofii. Historia stworzenia świata to przecież poetycka próba odpowiedzi na pytanie o naturę dobra i zła. Wracając jednak do punktu krytycznego w rozwoju kultury: samo osiągnięcie go przez cywilizację to jedno, przekroczenie tego punktu to drugie, utrzymanie się na osiągniętym poziomie to już trzecia rzecz. Na pierwotną podwalinę cywilizacji i jej produktu będą mieć fundamentalny wpływ czynniki środowiska i klimatu, w której bytuje dana grupa etniczna. Zmienna szerokość geograficzna, ilość pór roku, obecność lub brak naturalnych granic, występowanie zasobów naturalnych, wszystkie czynniki tworzące możliwość przetrwania, stałe lub zmienne w czasie roku. Na tej bazie powstaną pierwotne religie, cykl życia oparty o tryb osiadły czy koczowniczy. Przy wytworzeniu pierwszego rynku towarów wystąpi regulacja cen prawem popytu i podaży w danym rejonie. Cywilizacje budowane przy morzu nauczą się żeglować, te budowane na stepie będą zdolne szybko migrować. Próbę stworzenia odłamu nauki dotyczącej stricte cywilizacji podjął polski profesor Feliks Koneczny. Zapomniane celowo prace w okresie PRL obecnie powracają na sale wykładowe polskich uniwersytetów. Twórca teorii cywilizacji stworzył narzędzie opisu, które pomaga łatwo zrozumieć historię świata, poprzez prostą systematykę. Profesor w swoich pracach opisywał siedem cywilizacji mających największy wpływ na przebieg dziejów świata, choć nie zapominał o tym, że w historii istniał cały szereg różnych systemów społecznych. Siedem szczególnie wyróżnionych to cywilizacje: łacińska, bizantyjska, arabska, turańska, żydowska, bramińska oraz chińska. Za najbliższą ideałowi uznał cywilizację łacińską, cechującą się aposteriorycznym podejściem do prawdy, organicznym podejściem do społeczeństwa oraz nastawieniem na sferę sacrum, bez jednoczesnego prawodawstwa religijnego – co stanowi opozycję do cywilizacji takich jak arabska, chińska czy bramińska. Na tym w głównej mierze opiera się przyjęta przez profesora Konecznego metodologia podziału, którego dokonywał poprzez opis podejścia danej cywilizacji do danych idei. Pojęcia te nazywamy pięciomianem bytu i zaliczamy do nich: prawdę, dobro, piękno, dobrobyt oraz zdrowie. Rozumienie wymienionych słów jest fundamentem ideowym człowieka cywilizowanego. Stąd wynika pięć praw cywilizacyjnych.
Pierwsze z nich głosi, że mieszanki cywilizacyjne giną z powodu braku spójności. Możemy obserwować ten proces, zapoznając się z dziejami Eurazji, od Złotej Ordy, przez imperium mongolskie, aż po reformy cara Piotra I i w końcu powstanie ZSRR. Powodem zaistnienia takiej wieloetnicznej mieszanki były otwarte tereny, umożliwiające już w czasach starożytnych wielotysięczne migracje różnych grup etnicznych (z całym dobytkiem), które nie miały ze sobą nic wspólnego poza tym, że akurat w danym momencie jedna atakowała drugą. W imperium Czingis Chana można zauważyć próbę narzucenia pax mongolica. Poprzez podbój Mongołowie podporządkowywali sobie podbite ludy. Po zakończeniu działań wojennych na danym terenie następowały próby współpracy i wzajemnej nauki między ludami. Ciekawym jest, że imperium mongolskie zapewniało swobody religijne. Czyngis-chan, chociaż sam wyznawał kult wielkiego nieba, oddawał również cześć Jezusowi, Mahometowi, Mojżeszowi oraz Buddzie. Chciałem zwrócić uwagę, że pomimo wolności zapewnianej przez imperium wystąpiło zjawisko zgodne z przytoczonym prawem cywilizacyjnym. Wyznawcy danych kultów na przestrzeni lat tworzyli, poprzez migrację, wspólnoty zajmujące jeden teren, żyjąc wśród spójności religijnej.
W drugim prawie postulowana jest niemożność bycia cywilizowanym na dwa sposoby. Wynika to z niespójności ideowej. Człowiek wychowany w zasadach cywilizacji organicznej będzie się dusił w cywilizacji mechanicznej. Taka jednostka nie będzie zdolna całkowicie zmienić swoich priorytetów z indywidualizmu na służbę kolektywowi. W przypadku odwrotnym może wystąpić w człowieku poczucie otaczającego nieładu i braku spójności. Bardzo dobrze jest to pokazane w filmie dokumentalnym o tytule Amerykańska fabryka, który opowiada o przejęciu fabryki okien samochodowych w USA przez chińską firmę. Azjaci wprowadzili tam zasady panujące na ich rynku pracy, co było szokiem dla obywateli USA. Ostatecznie historia skończyła się na imporcie pracowników z Azji do tego zakładu pracy.
Kolejne prawo najściślej ze wszystkich związane jest z sytuacją Polski. Głosi ono, że cywilizacje na styku muszą się wzajemnie zwalczać. W teorii Feliksa Konecznego Polska reprezentuje cywilizację łacińską. Znajduje się pomiędzy cywilizacją bizantyjską za Odrą oraz wielkim stepem na wschodzie. Problemem jest określenie, jaką cywilizacją jest Rosja czy Ukraina. Przez historię przewijały się przeróżne kultury i raz zyskiwały, raz traciły wpływy. Ostatnimi czasy bolszewizm odcisnął rewolucyjne piętno na terenach wschodu, czyniąc jeszcze trudniejszym określenie sumaryczne wpływów danych kultur. W książce Rosja i narody, szkic dziejów Eurazji znalazłem określenie „imperium”. Nie rosyjskie, nie mongolskie, nie komunistyczne. Po prostu imperium, które przewija się przez historię, zmieniając tylko mity założycielskie. Odnośnie walk cywilizacji Pierwsza Rzeczpospolita jest nam przykładem najbliższym, choć oczywiście nie jedynym znanym.
Czwarta teza głosi potencjalną wygraną niższej cywilizacji nad wyższą w warunkach braku walki i równouprawnienia. Zdaniem autora dzieje się tak dlatego, że wyższa cywilizacja jest w stanie poświęcić dobrowolnie część idei rozwojowych. Przypomina mi to trochę relację Związku Sowieckiego z Zachodem w czasie konferencji jałtańskiej czy kolejne entuzjastyczne nadzieje Zachodu po kolejnym przewrocie pałacowym na Kremlu. Cywilizacje wyższe mają tendencję do utraty przebiegłości.
Ostatnie prawo cywilizacyjne głosi, że każda cywilizacja dąży do ucywilizowania sąsiadów na własną modłę. Nie jest to sprzeczne z prawem czwartym, jak mogłoby się wydawać, bowiem dążenia a skuteczność dążeń to dwa różne pojęcia.
Pierwsze cztery prawa osobiście traktuje jako przestrogi. Piąte to cień szansy na budowanie państwowej potęgi. Mimo wszystko nie ma co się łudzić, nawet w obecnej sytuacji eskalacji wojny rosyjsko-ukraińskiej Polska nie ma możliwości stać się imperium z prawdziwego zdarzenia. Nie pozwala nam na to położenie geopolityczne, zależność od importu surowców, brak przemysłu ciężkiego. Starzejące się społeczeństwo tylko pogłębia tę niemożność. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Każdy, kto choć trochę zna historię, wie, jak umierają imperia, jak gargantuiczny bałagan pozostawiają po sobie. Najgorsze w śmierci imperiów jest to, że nie pozostawiają po sobie pustki. Zawsze na miejsce jednego z nich powstaje nowy, niepewny projekt polityczny. Skoro odrzucamy imperializm jako nierealny, to jakie pozostają nam ambicje? Rozmyślania w duchu konserwatyzmu skłaniają do cofnięcia się w przeszłość i próby zrozumienia, czym Rzeczpospolita kiedyś była. Rozpamiętywanie przedmurza chrześcijaństwa, krainy wolności szlacheckiej oraz religijnej to jednak trochę zbyt mało. Pierwsza Rzeczpospolita była w czasach złotego wieku tworem niespotykanym nigdzie na świecie. To, co wyróżniało ten kraj, to atrakcyjność cywilizacyjna, która ściągała do Polski chętnych osadników. Pomimo upadku I RP w późniejszych wiekach sam pomysł wytworzenia takiego modelu cywilizacyjnego, który będzie zachęcał do przyjęcia go jak swego, jest optymistyczny oraz daje nadzieję na uzyskanie statusu mocarstwa regionalnego. Ostatecznie wielkie Stany Zjednoczone mimowolnie na tym zbudowały swoją potęgę pod koniec XIX wieku oraz w pierwszej połowie XX wieku. Podobnie próbuje robić Korea Południowa, poprzez rządowe inwestycje w eksport własnej kultury poza granice swojego państwa. W czasie zimnej wojny również występowały liczne ucieczki na Zachód, motywowane właśnie chęcią lepszego życia. Pozostaje więc szansa na mocarstwo. Początkowo mocarstwo regionalne, rola przewodnika w swojej części świata.
Profesor Koneczny zaliczył Polskę do kręgu cywilizacji łacińskiej, którą to cywilizację uważał za najbliższą ideałowi. Oznacza to według prawa czwartego brak podatności na zmienne czynniki w starciu z innymi modelami oraz potencjalną przegraną w walce. Wypracowywanie atrakcyjnego modelu życia to jedyny rodzaj starcia, jaki pozostaje. Łączy się z pojęciami wyżej wymienionego pięciomianu bytu. Każdemu w środowisku konserwatywnym znane są filary cywilizacji łacińskiej: filozofia grecka, prawo rzymskie oraz etyka chrześcijańska. To są dobre podstawy, jednak tylko podstawy. Odnoszą się one głównie do pojęcia prawdy, piękna i dobra. Dobrobyt i zdrowie są ich pochodnymi, nie są one bezpośrednio przez te filary podtrzymywane, są niejako bocznymi odnogami.
Mając w pamięci niekorzyść wynikającą z potencjalnego konfliktu, nie można realizować budowy na zewnątrz. Trzeba zacząć od budowania na własnym terenie. Na terenie Rosji występuje często powtarzany motyw przesiedlania elit – przymusowe wysiedlenia ludzi lepiej wykształconych i majętnych w dzikie rejony kraju, aby podnieść poziom cywilizacyjny miejsc docelowych. Ostatecznie budowany w ten sposób porządek nigdy nie był trwały, bowiem była to próba zbyt szybkiego nadpisania wzorców życia. Z kolei „misja cywilizacyjna białego człowieka”, będąca usprawiedliwieniem dla kolonializmu angielskiego, przyniosła jedynie grabież z podobnych powodów.
W tym miejscu wypadałoby zagłębić się w konflikty ideowe współczesnego świata, znaczenie rewolucji i kontrrewolucji, walki pomiędzy logiką i erystyką we współczesnej filozofii. Najlepiej byłoby poróżnić się w sporze o kształt planu budowy dobrobytu i dróg jego osiągania. Nie chcę jednak tworzyć tutaj manifestu. W myśli rozważań cywilizacyjnych najistotniejszą rzeczą, która wyprzedza podwaliny, nawet dyskusję o podwalinach ideowych, jest uświadomienie sobie prostego faktu. Ludzie w każdej cywilizacji dążą z reguły do prostego, stabilnego, szczęśliwego życia. Choć ważnym jest rozumienie konstruktu ideowego świata, w którym się żyje, nie jest to niezbędne do przeżycia. Wiedza ta staje się istotna tylko dla tej małej grupy, która chce czegoś więcej. Wczuwając się w obecną sytuację z perspektywy imigranta z Ukrainy, który nawet postanowił pozostać w Polsce na stałe, musimy przyznać, że na początek najważniejszy jest dla niego z pewnością dach nad głową i jakieś źródło dochodu. Stabilność życia idzie pierwsza. Dopiero po pewnym czasie przykładowy imigrant zaczyna zauważać, nawet jeśli nieświadomie, różnice w kodzie kulturowym. Dopiero tutaj powinna zaczynać się praca nad ulepszaniem cywilizacji. Właśnie w tym punkcie zaczyna się szansa na polską mocarstwowość: gdy obcy, który obserwuje nasze życie, stwierdza, że też takiego życia chce.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Punkt widzenia generuje punkt siedzenia
Nie wiem, czy jako naród jesteśmy zdolni zaimponować światu tak, jak tego dokonały nieliczne kraje. Wierzę głęboko, że rozumienie wynalazku organizacji społecznej pomoże uniknąć błędów w niesieniu swojego stylu życia światu. Jednocześnie nie jest to narzędzie do tworzenia planu działania. Widzę teorię cywilizacji bardziej jako mur na polu możliwości, po przekroczeniu którego tracimy z oczu dziejową szansę.
Artykuł został pierwotnie opublikowany w kwartalniku “Myśl Suwerenna. Przegląd Spraw Publicznych” nr 1-2(7-8)/2022.
Grafika: pixabay.com