Być może tytułowe pytanie wydaje się być dość błahe, żeby nie powiedzieć absurdalne. Inni zaś być może zechcą doszukiwać się w nim jakichś przytyków do obecnie urzędującej głowy państwa – nic bardziej mylnego. W swoim poprzednim tekście podejmowałem się nakreślenia pewnych ogólnych ram mojego głosu w dyskusji, która obecnie się odbywa za sprawą Narodowych Konsultacji Konstytucyjnych zainagurowanych przed paroma miesiącami przez Ordo Iuris. Dziś nadszedł czas, by zacząć nieco bardziej precyzować sygnalizowane postulaty i przemyślenia, stąd też postawione pytanie – po co nam Prezydent? Rzeczywiście, po co nam właściwie ten urząd? Z jednej strony wrósł już w naszą tradycję ustrojową, zapoczątkowaną po 1918 roku, gdy Rada Regencyjna Królestwa Polskiego złożyła swój urząd. Z drugiej zaś, urząd ten stanowi w naszym ustroju element dość osobliwej hybrydy, w której nadajemy dość dużą wagę instytucji Prezydenta RP, do tego stopnia, że wybieramy go w wyborach powszechnych, z drugiej zaś ma on dość ograniczone pole działania w bieżącej polityce. Czego zatem moglibyśmy chcieć, mając na uwadze 25 lat doświadczeń z obowiązującą ustawą zasadniczą?
Suwerenność narodu nie zdaje egzaminu
Zacznijmy może od tego, że prezydent w systemach politycznych wielu państw jest swego rodzaju substytutem króla. Pozostają w jego gestii zaszłości dawnych prerogatyw królewskich, takie jak prawo weta, prawo łaski, czy wreszcie sam fakt pełnienia roli głowy państwa, swego rodzaju symbolu i uosobienia państwa, choć odartego z roli suwerena. To ostatnie, w mojej opinii, to zdecydowany błąd. Suwerenność narodu nie zdaje egzaminu. Społeczeństwo jako całość jest wyjątkowo podatne na manipulacje, co sprawia, że nie jest w stanie podejmować rozumnych i dobrych decyzji, często ulegając emocjom i sentymentom. Co więcej, postępujący rozkład społeczeństwa na pojedyncze atomy, zawdzięczany liberalizmowi, sprawia, że wspólnota narodowa jako domniemana jedność dzieli się w rzeczywistości na odrębne frakcje, a w dalszej kolejności (co właściwie dziś już w Polsce obserwujemy) na plemiona polityczne – niezdolne myśleć w kategoriach dobra wspólnego, gotowe torpedować w całości działania plemienia aktualnie będącego u steru, nie zważając na publiczny pożytek. Można więc wysnuć z tego wniosek, że demokracja liberalna, oparta na suwerenności narodu, stoi w sprzeczności z pojęciem Rzeczpospolitej.
Jest jednak wobec obecnego systemu alternatywa. Stanowi ją odejście od demokracji liberalnej na rzecz ustroju mieszanego, w którym rolę elementu monarchicznego pełnić będzie głowa państwa – obieralny suweren. Absurd? Novum? Skądże! Znała to rozwiązanie Wenecja, znała też nasza Rzeczpospolita. Podobne tendencje wykazywała II Rzeczpospolita po konstytucji kwietniowej wskazując na jednolitość władzy w osobie prezydenta, który sprawował zwierzchnictwo nad organami państwa. Rzeczpospolita Wenecka obierała swojego suwerena w ograniczonej pod względem liczby elektorów procedurze, przy jedynie nominalnej aklamacji ludu1. Łukasz Górnicki wskazując na opinie współczesnych pisał, że “wolnie obieramy sobie Pana, nie rodzi się nam Pan, jako we Włoszech, w Hiszpanii, we Francji”2, jakkolwiek sam sprzeciwiał się samej formie elekcji, jaka była przyjęta. Rozumieli jednak nasi przodkowie, że obierają sobie zwierzchnika. To zwierzchnictwo, a z nim z kolei wyposażenie w stosowne kompetencje, jest zaś głowie państwa niezbędne do tego, by pełnił rolę faktycznego przywódcy narodu, nie zaś kosztownego kwiatka do kożucha, z którego niewiele nam przychodzi. I dziś, jeśli marzy nam się silne i sprawne państwo, należy pomyśleć o takim rozwiązaniu.
Znane nam zarówno z historii jak i współczesności anarchodemokratyczne tendencje naszego narodu wymagają zrównoważenia instytucją silnego przywództwa. Tym właśnie powinien być urząd głowy państwa, wyposażonej w pełnię zwierzchniej i jednolitej władzy państwowej. Jasno powinno być postawione przed społeczeństwem, że w akcie wyborczym obieramy sobie Pana, nie zaś parobka, któremu (proszę mi wybaczyć dosadność) byle żul może naubliżać z pierwszego lepszego powodu. Jest to w mojej opinii jeden z najważniejszych, obok spójnej idei narodowej, z której wynikają zasady egzekwowane w życiu społeczno-politycznym, elementów naprawy państwa. Demokracji mamy aż nadto, zaś autorytetu i przywództwa jak na lekarstwo.
Monarchizm bez króla?
Aby głowa państwa mogła pełnić swoją rolę w zgodzie z powyższymi postulatami należy przywrócić jej należny autorytet. Wskazałbym tu dwa istotne elementy tego procesu. Pierwszym jest zadbanie o budowę wizerunku głowy państwa i jego ochronę, drugim natomiast podniesienie rangi naczelnika państwa poprzez zawężenie grona potencjalnych kandydatów.
Na wizerunek zwierzchnika Rzeczpospolitej składa się wiele zapomnianych dziś elementów, często symbolicznych, ale jednak istotnych, gdy zbierzemy je w całość. Monarchie są tu najlepszym wzorem, z których warto czerpać. Jasno ustalony i oparty na tradycji narodowej ceremoniał, gwardia honorowa przed Pałacem Prezydenckim – to wszystko ma istotne wizerunkowe znaczenie, mówimy wszak o głowie państwa, żywym symbolu Rzeczpospolitej. Niestety dziś zapominamy o takich niuansach, wybierając odartą z piękna prostotę (częstokroć wykazującą tendencję do przeradzania się w prostactwo), a tym samym odzierając z majestatu Rzeczpospolitą. O ile pamięć mnie nie zawodzi, jeszcze za rządów Platformy Obywatelskiej ówczesny obóz rządzący wysuwał (raczej bez większego echa, bo nie udało mi się dotrzeć do zachowanych wzmianek, wówczas informacja ta pojawiła się bodajże w piśmie “Najwyższy Czas!”) pomysł przywrócenia portretu Prezydenta na ściany instytucji publicznych. Pomysł zresztą oprotestowany przez ówczesną opozycję, a dzisiejszy obóz rządowy. Zapewne obecnie z powodzeniem moglibyśmy obserwować analogiczną sytuację w odwróconych rolach, jeśli podobny postulat miałby szansę wybrzmieć. Jednakże był ten pomysł ze wszech miar słuszny i należy go podnieść na nowo i wdrożyć w życie, bez względu na to, kto obecnie sprawowałby urząd!
Obok przywrócenia należytego wizerunku głowy państwa należy też zadbać o jego ochronę. Dziś w opinii publicznej większą zbrodnią niż znieważenie Prezydenta jest “obraza suwerena” przez prokuraturę powołującą się na art. 135. § 2. Kodeksu karnego. Prezydent Rzeczpospolitej jest niczym margrabia Wielopolski, który miał powiedzieć o sobie, jakoby był niczym “stary pień, pod którym psy fajdają”. Majestat Rzeczpospolitej, którego Prezydent pozostaje uosobieniem, ginie dziś w obliczu powszechnego przyzwolenia na zniewagi wobec głowy państwa, podczas gdy powinny być one bezwzględnie ścigane. Odróżniając oczywiście obrazę od krytyki poczynań politycznych, należy edukować społeczeństwo, że Prezydentowi Rzeczpospolitej należy się pełen szacunek – nie ze względu na osobę, która urząd sprawuje, ale ze wzglądu na samą powagę urzędu.
Powagę urzędu należy również budować poprzez selekcję grona osób, które mogą się o niego ubiegać. Zgodnie z obowiązującą konstytucją jedynym istotnym ogranicznikiem biernego prawa wyborczego jest tutaj ukończenie 35 roku życia. Oczywiście, do startu a potem zwycięstwa potrzebne jest odpowiednie poparcie, co teoretycznie ogranicza różne “mniej pożądane” przypadki. Choć z pewnością bardzo prawdopodobne są sytuacje, w których wyścig o fotel prezydencki mógłby wygrać niejeden celebryta, czy też… aktor lub komik. Tak, tak, być może ktoś teraz przywoła postać dobrze zapamiętanego prezydenta-aktora, Ronalda Reagana. A może najbardziej aktualny przykład prezydenta Zełenskiego, który postrzegany jest jako bohater od czasu, gdy nie uciekł z kraju po rosyjskiej agresji. Cóż, jest to z pewnością wartość, zwłaszcza rozpamiętując naszą niesławną ewakuację rządu z wciąż walczącej Polski we wrześniu 1939. Jednakże nie sądzę, by to akurat poprzednia profesja ukraińskiego prezydenta zaważyła na tym szczególnie. Ukraina trafiła na człowieka, który, jak wszystko na to wskazuje, sprostał zadaniu. Ustrój jednak nie powinien opierać się na zrządzeniach Opatrzności, ale w sposób rozumny, poparty doświadczeniem pokoleń, dążyć do wyłonienia optymalnych rządzących, czy to w wyniku wyboru potencjalnie najlepszego, czy też, jak w monarchiach, w wyniku dziedziczenia przez następcę, odpowiednio przez lata do rządów przygotowywanego.
Nie mając w najbliższej perspektywie obsadzenia tronu przez dziedzicznego monarchę, skazani jesteśmy tymczasowo na tę pierwszą opcję. Nie będę się zatrzymywał nad cenzusem wieku, 35 lat wydaje się być dostatecznym wiekiem kandydata. Niemniej jednak nie sądzę, by powinno być to jedyne ograniczenie. Znowuż odwołam się do Wenecji, gdzie obranie dożą stanowiło, nomen omen, ukoronowanie wielu lat służby Rzeczpospolitej, nie zaś najwyższe stanowisko, o które można było się ubiegać, ot tak po prostu, po skończeniu odpowiedniego wieku3. Sądzę, że jest to kierunek, w którym powinniśmy zmierzać, zwłaszcza biorąc pod uwagę upadający autorytet instytucji głowy państwa. Proponowałbym tutaj wprowadzenie drugiego ograniczenia poprzez cenzus zasług i doświadczenia. Mam tu na myśli, takie ograniczenie prawa wyborczego, by warunkiem było posiadanie odznaczeń państwowych odpowiedniej rangi, stopnia oficerskiego, tytułu naukowego, czy wreszcie doświadczenia w administracji państwowej lub samorządowej, albo też uprzedniego zasiadania w organach przedstawicielskich samorządu lub państwa. Oczywiście, są to kryteria, co do zasady, rozłączne, posiadanie przynajmniej jednego z nich wprowadzałoby obywatela do grona posiadających bierne prawo wyborcze. Jaki miałby być tego cel? Nie tylko podniesienie rangi urzędu poprzez ograniczenie bardziej “przypadkowych” kandydatów, ale także przygotowanie gruntu pod bardziej realne uczestnictwo prezydenta we władzy, niż ma to miejsce obecnie.
Rząd w ręce Prezydenta
Kiedyś zapewne uważałbym, że przy zachowaniu republikańskiego ustroju winniśmy nadać mu model prezydencki, dziś jednak bardziej skłaniałbym się ku systemowi zbliżonemu do semiprezydenckiego. Prezydenta widziałbym jednak w roli przywódcy narodu, który skupia się przede wszystkim na reprezentowaniu państwa na zewnątrz i nadawaniu tonu polityce wewnątrz, stojąc na straży idei państwowej (wciąż będę przypominał w tym cyklu, że takową, wyznaczającą kierunek i wartości narodu, Rzeczpospolita powinna posiadać). Co najmniej w charakterze dopuszczalnej możliwości pozostawiałbym mianowanie premiera vel kanclerza, który w imieniu prezydenta i w odpowiedzialności przed nim kierowałby pracami jego rządu. Prezydent powinien mianować wedle uznania swoich ministrów, którzy przed nim ponosiliby odpowiedzialność za kierowanie powierzonymi resortami.
Zastosowanie takich rozwiązań nadawałoby większy sens powszechnym wyborom prezydenckim, ponieważ głowa państwa miałaby silniejszą pozycję ustrojową, a więc dokonywana elekcja miałaby istotny wpływ na państwo. Jednocześnie wprowadzenie dodatkowego cenzusu ograniczałoby negatywny aspekt wyborów, polegający na wyborze najbardziej popularnego lub, co gorsza, najbardziej populistycznego kandydata, dając szansę na wybór, jeśli nie najlepszego, to przynajmniej z grona potencjalnie najlepszych.
Z uwagi na fakt, że prezydent miałby stanowić przywódcę całego narodu, idealnie by było, gdyby urząd prezydenta udało się odpartyjnić. To jednak jest mało prawdopodobne, warto by jednak pomyśleć, jak można negatywny wpływ tego aspektu ograniczyć. Już same powyższe kryteria powinny zdziałać przynajmniej tyle, że partie będę musiały sięgać po swoich najbardziej kompetentnych kandydatów. Mając na uwadze, że uprzednie zasiadanie w ławach sejmowych miałoby stanowić jedno z kryteriów uprawniających do kandydowania, należy przyjąć, że jest to maksimum tego, co przy takich założeniach możemy osiągnąć w tej dziedzinie – ewentualny zakaz uprzedniego członkostwa w partii politycznej (np. sięgający pięć lat wstecz) byłby w tym wypadku logicznie sprzeczny z przyjętymi rozwiązaniami. Czynnikiem pozakonstytucyjnym, który w tym wypadku powinien pełnić ważną rolę, jest kultura polityczna, którą, co tu dużo mówić, należałoby w końcu wykształcić na przyzwoitym poziomie. Choć oczywiście, wartym przemyślenia rozwiązaniem mogłoby być zaczerpnięcie idei kolegium elektorskiego wprost z konstytucji kwietniowej, które łączy w pewnym stopniu element wyborów powszechnych z nieco arystokratycznym modelem elektorskim. Dyskusję pozostawiam otwartą, również sobie.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Duch Kijowa vs Duch Europy
Na koniec warto też wspomnieć, że konstytucja kwietniowa doskonale spełniła swoją rolę w warunkach wojennych, jeśli chodzi o zapewnienie ciągłości władzy państwowej w osobie Prezydenta. Mając na uwadze, że obecnie ostatni niedowiarkowie, o ile jacyś jeszcze są, mają możliwość naocznie przekonywać się, że historia wcale się nie skończyła, warto wrócić do tych rozwiązań, zarówno wprowadzając zawieszenie wyborów i automatyczne przedłużenie kadencji na wypadek wojny, jak również wprowadzenie do konstytucji sukcesji prezydenckiej poprzez wskazanie następcy przez urzędującą głowę państwa, który w wypadku śmierci Prezydenta obejmowałby urząd, pełniąc go do czasu zakończenia wojny, tak, by wkrótce potem można było przeprowadzić prawidłową procedurę wyborczą.
Oczywiście powyższe rozważania są jedynie rozważaniami. Nie chcę poprzez mój cykl artykułów prezentować żadnego pełnego, gotowego modelu konstytucji, jak również nie chcę enumeratywnie wskazywać na konkretne kompetencje głowy państwa, jednakże chciałbym zarysować kierunek zmian i ich zarys w całości mojej propozycji, którą w kolejnych miesiącach będę etapami prezentował. Toteż warto rozważać i dyskutować, czy powyższe propozycje są odpowiednie, czy też można je, zachowując konserwatywnego ducha, zoptymalizować. Należy też pamiętać, że proponowaną rolę Prezydenta należy odczytywać w duchu ustroju mieszanego, którego kolejne elementy prezentować będę już w następnym tekście, w którym chciałbym zająć się Sejmem, w którym upatrywałbym urzeczywistnienia pierwiastków arystokratycznych i demokratycznych, uzupełniających monarchicznego Prezydenta w proponowanej wizji ustroju.
W ramach podjętego przez autora cyklu poświęconego rozważaniom o polskiej konstytucji ukazały się dotychczas następujące artykuły:
Grafika: Wikimedia Commons
_______________________________
1 S. Bachmura, Republika między monarchiami. Specyfika przedrewolucyjnego republikanizmu na przykładzie ustroju Rzeczpospolitej Weneckiej (726-1797) [w:] Pro Fide Rege et Lege, nr 1(81) – 2019, s. 150-151.
2 Ł. Górnicki, Droga do zupełnej wolności & Rozmowa o elekcji, wolności, prawie i obyczajach polskich, Kraków 2011, s. 57.
3 S. Bachmura, op. cit., s.151.