Okresem w historii Polski, który kojarzy nam się z największą świetnością naszego państwa bez wątpienia jest okres XVI wieku, zwany nie bez przyczyny Złotym Wiekiem, rozciągający się mniej więcej do połowy wieku XVII, kiedy apogeum rozpiętości granic Rzeczpospolitej zostało osiągnięte, by następnie zaczęły się one kurczyć pod wpływem działalności wrogów zewnętrznych, na czele ze Szwecją, Turcją i Moskwą, jak również wewnętrznych, czyli przede wszystkim buntami kozackimi, w mniejszym zaś stopniu może prywatą wielkich panów Korony i Litwy. Chociaż zwykle kojarzymy ten okres z licznymi przywarami polskiej szlachty, które stały się przyczyną upadku, to jednocześnie umyka nam ze świadomości fakt, że takie mocarstwo, jakie wówczas stanowiła Rzeczpospolita nie mogło wziąć się z nikąd. Musiały być przecież jakieś idee, wartości oraz postawy i działania różnych osób, które w efekcie doprowadziły do tego wspaniałego okresu polskiej historii.
Gdyby spojrzeć na dzisiejszą popkulturę i spróbować wskazać, co zakorzeniło się w świadomości jako symbol dawnej potęgi, to bez wątpienia przyjdzie nam na myśl ciężkozbrojny jeździec na koniu, obowiązkowo dzierżący długą kopię w dłoni oraz parę skrzydeł na plecach. W istocie husaria stoi za plecami wielkich wiktorii polskiego oręża, również jako wybawicielka wojsk polsko-litewskich z niejednej opresji, jednak warto zauważyć, że nie była ona przyczyną wielkości Rzeczpospolitej, lecz jej skutkiem. Potrzeba było szlachcica wychowanego w etosie służby Najjaśniejszej oraz wielkiego majątku, by tenże szlachcic mógł stawić się zbrojnie jako husarz na wezwanie. I właśnie upadek ekonomiczny państwa i jego obywateli w dużej mierze stał za zmierzchem tej formacji. Jeśli więc największa duma swojej epoki była jedynie skutkiem mocarstwowości, to warto pomyśleć nad tym, co takiego miała do zaoferowania Rzeczpospolita.
W jednym z podziałów, jakimi możemy zróżnicować państwa jest podział na państwa narodowe i imperia. Państwo narodowe z grubsza pokrywa się z etnicznymi, naturalnymi granicami wyznaczanymi przez obszar zamieszkiwany przez dany naród, być może częściowo jedynie wykraczające poza to terytorium. Imperia natomiast są państwami, które zdecydowanie wybijają się ponad to ograniczenie, łącząc w swych granicach różne narody, z czasem je nawet ujednolicając i wykorzeniając poczucie odrębności. Niejednokrotnie imperia same w sobie tworzą odrębne cywilizacje (jak np. Chiny). W takim ujętym podziale Rzeczpospolita Obojga Narodów bez wątpienia imperium była. Cywilizacyjnie przynależnym do Christianitas, do cywilizacji łacińskiej, choć posunąłbym się do twierdzenia, że stanowiła odrębny wariant tej cywilizacji wykształcony na styku Orientu oraz Okcydentu.
To nasze imperium nie powstało w wyniku żądzy podboju, jak wiele imperiów w historii, lecz poprzez dobrowolną unię dwóch państw, które widziały wspólne zagrożenia, którym zaradzić można było łącząc siły. Pierwotnie jedynie personalna unia przerodziła się w unię realną, kiedy polsko-litewscy monarchowie odkryli, jak korzystny jest to związek. Jednak nie tylko oni dostrzegali w tym korzyść. Litewska i ruska szlachta z chęcią przejmowała polską kulturę, która jawiła im się jako atrakcyjniejsza, tak samo jak pozycja szlachty w Koronie.
Dlaczego o tym piszę? Dlatego, że wśród wspominek o dawnej świetności pojawiają się niejednokrotnie również takie, które dawną świetność chciałyby przenieść na grunt współczesny, formując unię dawnych narodów Rzeczpospolitej w jeden organizm państwowy. Na nowo te głosy pojawiły się w związku z rosyjską agresją na Ukrainę. W teorii idea słuszna – jeśli kiedyś razem byliśmy silniejsi, to i teraz można się spodziewać, że stanie się podobnie. W praktyce jednak – niekoniecznie.
Dostrzegam w tym co najmniej dwa istotne problemy, które stoją na przeszkodzie takim zamiarom. Zacząć należy od stwierdzenia, że Rzeczpospolita nie była bezładną zbieraniną narodów, w których każdy robił co chciał. Wręcz przeciwnie – istniały pewne fundamentalne zasady, które były powszechnie akceptowane, a gdyby ktoś ich nie akceptował, to narzucane. Wszystkie narody, religie i kultury mogły żyć “pod jednym dachem” dlatego, że istniała wyraźna hierarchiczna nadrzędność Królestwa Polskiego nad Litwą. Nie bez powodu Litwa nie została równoprawnym królestwem, a jedynie wielkim księstwem, podobnie jak później Ruś, gdy w Hadziaczu dyskutowano o Rzeczpospolitej Trojga Narodów.
To dominacja polskiej kultury i jej atrakcyjność stanowiła istotne spoiwo dla całego państwa, nawet jeśli każdy z narodów z powodzeniem kultywował swoje tradycje. Nikt nie kwestionował jednak tej polskiej nadrzędności, a dzięki temu pozostałe narody również mogły się cieszyć daleko idącymi swobodami. Dopiero próba zanegowania tych zasad w XVII wieku, gdy protestanci masowo popierali Szwedów czy prawosławni Moskwę, sprawiła, że ograniczono zakres swobód religijnych innowierców.
Gdyby chcieć potraktować ideę neounii jagiellońskiej w pełni poważnie, to należy zauważyć, że stanęlibyśmy na skraju konfliktu etnicznego motywowanego politycznie, czego zwolennicy takiego rozwiązania zdają się nie dostrzegać (co w gruncie rzeczy nie dziwi, mając na uwadze, że unia polsko-ukraińska to hasło czysto emocjonalne, ukute na fali konfliktu zbrojnego za naszą wschodnią granicą). Połączenie kilku środkowoeuropejskich państw przy zachowaniu dotychczasowego ustroju republikańskiego doprowadziłoby do sytuacji, w której wybór głowy państwa stanowiłby rodzaj plebiscytu narodowego, w którym wygrywałby najliczniejszy i najbardziej zjednoczony naród lub koalicja pozostałych narodów zjednoczona przeciw temu silniejszemu. Można by także pokusić się o, niczym w Bośni i Hercegowinie albo Libanie, parytety etniczne w rządzeniu państwem. Wszystko to jednak są rozwiązanie służące sztucznemu podtrzymaniu systemu, który już w swych założeniach nie może działać.
Trudno więc w tym wszystkim oprzeć się wrażeniu, że rację miał Adolf Bocheński pisząc, iż “jest faktem niezaprzeczalnym, że tam, gdzie w granicach jednego państwa istnieją czynniki narodowo różne i pozostające ze sobą w antagonizmie, tam monarchia może stanowić niezwykle silną dźwignię ugody i pokojowego współżycia.” W istocie, gdybyśmy chcieli rozważać tworzenie ponadnarodowego imperium w środkowej Europie, nieodzownym wydaje się być przywrócenie monarchii, najlepiej z dynastią spoza grona narodów tworzących tą federację, aby stworzyć czynnik ponadnarodowy, łączący wszystkie pod jednym berłem.
W tym momencie cała idea wydaje się już być absurdem, który próżno by było forsować we współczesnym świecie, tak mocno przesiąkniętym demokracją liberalną, która jakiegokolwiek suwerennego panowania nad ludem znieść nie może. Pokazuje to jednak również, że Rzeczpospolita Obojga Narodów była produktem swojej epoki, która mogła zaistnieć w szczególnym okolicznościach. Myślenie o niej w kategoriach współczesnych, idea jej przywrócenia na mapy Europy pozbawiona jest jakiegokolwiek sensu tak długo, jak podążamy za współczesnymi standardami. Budowanie imperium w oparciu o sentyment, który dodatkowo przez różne narodu może być różnie odbierany, nie daje nadziei na trwały projekt.
Jeszcze większym absurdem wydaje się być ta idea, jeśli rozważymy obecną sytuację, w jakiej znalazła się Ukraina. Państwo, które jeszcze kilka lat temu dzieliło się na ukraińskojęzyczny zachód i rosyjskojęzyczny wschód, w którym poczucie jedności narodowej wcale nie było takie oczywiste, a poparcie dla rosyjskiego separatyzmu wcale nie musiało być wytworem rosyjskiej propagandy. To samo państwo przeszło kilkuletnią wojnę domową z separatystami czynnie wspieranymi przez wojska rosyjskie, która wreszcie przerodziła się w otwartą inwazję Federacji Rosyjskiej. Jeśli do tej pory różnie mogliśmy oceniać Ukrainę pod względem narodowym, to nie ma wątpliwości, że wojna ta szybko stała się wojną narodotwórczą, która zbudowała poczucie jedności wszystkich obywateli w obliczu zewnętrznego agresora.
Tak więc państwo narodowe, które Polska bardzo niefrasobliwie przehandlowuje na korzyści ekonomiczne wynikające z funkcjonowania w europejskiej wspólnocie na Ukrainie właśnie stało się jedną z najcenniejszych wartości, a świeżo uzyskane poczucie narodowej jedności jeszcze długo będzie stało na przeszkodzie temu, by Ukraina gotowa była zrzec się części swej suwerenności na rzecz innego, większego organizmu państwowego.
Kolejne państwa również nie rokują jako potencjalne części składowe nowego imperium. Białoruś pozostaje całkowicie poza sferą oddziaływania polskiej polityki, co więcej sama traci sukcesywnie swoją niezależność na rzecz podległości wobec Rosji. Litwa z kolei dopiero od niedawna zaczyna realizować politykę choć trochę przyjaźniejszą Polsce oraz mniejszości polskiej, którą Litwę zamieszkuje. W tym wszystkim być może jedynie Łotwa i Estonia, a więc dawne Inflanty gotowe byłyby w pełni pozytywnie odnosić się do dawnego dziedzictwa, choć i tu trudno stwierdzić, by należało oczekiwać po nich jakiegoś wielkiego entuzjazmu.
Podsumowując niejako powyższe rozwiązania, należy jeszcze raz powtórzyć, że budowanie idei na historycznych sentymentach nie wróży niczego dobrego ani trwałego. Nawoływania do jakichkolwiek unii politycznych państw naszego regionu to projekt bez większej przyszłości i szansa jedynie na generowanie potencjalnych konfliktów. Nie da się jednak ukryć, że państwa te widzą wspólne zagrożenie w postaci Rosji. Zagrożenie to niekoniecznie jest w taki sam sposób podzielane w Europie Zachodniej, a więc Unia Europejska nie zawsze będzie należytym wsparciem. Zamiast więc myśleć o inicjatywach tworzenia superpaństwa, warto pomyśleć nad mniej ingerującą w suwerenność państw platformą współpracy, odwołującą się do wspólnego dziedzictwa.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Sarmacki republikanizm Łukasza Górnickiego
Tak jak Brytyjczycy mają swoją Wspólnotę Narodów, która z powodzeniem zastąpiła sypiące się Imperium Brytyjskie w nowych realiach międzynarodowych, tak my możemy mieć swoją nową Rzeczpospolitą, która będzie łączyła ze sobą narody dawnej unii lubelskiej, pozwalając na budowanie wzajemnych relacji oraz współpracy. Jeśli mielibyśmy ziścić swój sen o utraconym imperium – to w obecnych realiach to wydaje się być droga najbardziej sensowna i dająca uzasadnione nadzieje na powodzenie.
Grafika: Wikimedia Commons